Ładowanie

V Festiwal Modelarski Łask

V Festiwal Modelarski Łask

12-13.09.2015

Jesień modelarska to czas konkursów festiwali i spotkań. Jednym z najważniejszych punktów jesiennych imprez jest Festiwal w Łasku. Postanowiliśmy do Łasku udać się trzema kluczami. Pierwszy klucz składał się z GEMa, Lecha i mnie, miał dotrzeć jak najwcześniej aby przygotować lądowisko dla pozostałych, a dokładnie rozstawić nasze stoisko klubowe.
Drugi klucz z Inowrocławia z Tomkiem (jako prowadzący) i Krzyśkiem i Michałem na pokładzie miał ruszyć ponad godzinę po nas. Trzeci klucz startował z Włocławka w składzie Artur (kluczowy) oraz Robert i Witek.
Planowany wyjazd naszego (pierwszego) klucza o 6:00 nieco się opóźnił, a GEM nie przedstawił sensownych wyjaśnień. Ale żaden problem od lat GEM był zawsze na czas albo przed czasem. kiedyś musi być ten pierwszy raz. Ostatnia odprawa w biegu, aby nie marudzić z wyjazdem:
GEM: To którędy jedziemy ?
Ja: Na Włocławek, tamtędy może odrobinkę dalej ale modele nie będą tak podskakiwały.
Lech: Słusznie.

Startujemy, a ja mówię:
Ciekawe którędy nawigacja nam każe jechać, bo wyznaczyłem tylko punkt startu i celu ?

Po jednym metrze pokonanej drogi GEM wyciąga świeżo upieczone ciasteczka i częstuje. W takich sytuacjach nigdy nie odmawiam i tym razem byłem konsekwentny, ale przy następnej kolejce musiałem odmówić bo zatrzymać się nie chciałem, właśnie zaczynały się zakręty po uliczkach wokół starówki. Usłyszałem jak jakiś obcy głos przeze mnie przemawia:
Nie teraz bo będę zakręcał, ale za chwilkę na prostej na ulicy Poznańskiej.

Pod koniec ulicy Poznańskiej już na wyjeździe z Inowrocławia doczekałem się wreszcie drugiej ciasteczkowej kolejki, ale z przerażeniem zauważyłem, że wcale nie jadę na Włocławek, ale na Konin. Trudno, pomyślałem, jedziemy do Konina, a tam autostradą na wschód, zakręcimy się koło Emilki i dalej już na południe. Droga nam się nie dłużyła bo tematów do rozmów nie brakowało, a i kolejek w trakcie jazdy kilka obróciliśmy (ciasteczkowych oczywiście). Na autostradzie jak to na autostradzie … nuda, tylko dobre towarzystwo ratowało sytuację. Grzegorz postanowił urozmaicić jednak jazdę i zapytał:
Czy zjeżdżamy na skróty na Uniejów.

Ja jestem zwolennikiem jazdy po szerokim i płaskim – powiedziałem:
Wolę jechać na Emilkę, a potem przez Łódź do celu.
Ostatnio jechałem przez Uniejów, było całkiem dobrze, ale nie naciskam. – powiedział Grzegorz.
Ok., to jedziemy na Uniejów – powiedziałem trochę z ciekawości (a może z chęci zaoszczędzenia ok.1,50 zł) i zjechałem na prawy pas.

Zjazd płynny, czysty, a za zjazdem … czerwone światełko. wahadełko, trzeba czekać. Cóż, zdarza się, ale przecież to nie wyścigi.

Po krótkim czasie zapaliło się zielone i pognaliśmy prościuteńko po świeżym asfalcie w dal do następnego wahadełka, potem znowu do kolejnego wahadełka i jeszcze raz do kolejnego wahadełka. To wahadełko okazało się ostatnie, ale akcentowane. Akcentem urozmaicenia była wycinka drzew i potrzeba zwalenia jego na drogę. Jacyś kierowcy przed nami wymiękli i zawrócili swoje pojazdy. My nie, my byliśmy twardzi. Zresztą jak komuś się wydaje, że ISMR da się wyprowadzić z równowagi to mu powiemy, że jesteśmy po czterech wahadełkach i wycince drzew i nam to bimba (jak wahadełko).

Dalsza droga przebiegła już sprawnie, za Uniejowem modele miały możliwość dokładniej się poukładać w pudełkach, ale dotarły bez najmniejszego uszczerbku.

Wjechaliśmy na dobrze nam znany teren imprezy kilka „misiów” z już przybyłymi i jazda do roboty. trzeba pudełka szybko przenieść stoisko rozstawić, ale jaki to problem takich ośmiu jak nas trzech szybciutko wszystko ogarnęliśmy i kiedy zjawiły się nasze dwa klucze GEM kończył już pobieżnie naprawiać swój model, który jakiś troglodyta mu solidnie zdewastował.

Po dokonaniu niezbędnych formalności i 50-ciu kolejnych „misiach” byliśmy gotowi udać się na pięterko i skorzystać z przygotowanego przez organizatorów śniadania, które smakowało jeszcze bardziej ponieważ było podawane przez zjawiskowej urody kobietę.

„Czas nie zając, nie królik, nie nutria i czasem lepiej poczekać do jutra, aby na jutro można mówić dziś”. Tu jednak zauważyłem, że czas to jest rzecz umowna, że ktoś się umówił za moimi plecami co do jego postępowania, bo zanim się zorientowałem padła komenda idziemy na obiad bo trzeba zdążyć wrócić na sędziowanie.

Obiad nieopodal, w miejscu gdzie zawsze są integracje. Z uwagi na moją wrodzoną i wyuczoną grzeczność (jakkolwiek byście ją nie kwestionowali) przepuszczenie kobiety poza kolejnością, oraz potrzebę nabicia nowej beczki przez obsługę, oraz przerwie z przyjmowaniem zamówień do czasu obrobienia się z dotychczasowymi, obiad spożywałem na tempo, pod silna presją kolegów (tak, nadal ich uważam za kolegów, mimo że się tak pastwili nade mną). Następnie, aby zdążyć na odprawę mieliśmy okazję nieznacznie spalić nadmiar spożytego obiadu.

Na miejscu okazało się, że pośpiech nie był konieczny. W wyniku ustaleń udało mi się dostać do komisji konkursu lotniczego. Udało się, może dla tego, że chętnych nie było, lub byli ale się nie ujawnili. Za to komisja w doborowym składzie i na dodatek międzynarodowa.

Pobraliśmy niezbędne dokumenty i natychmiast, sprawnie zabraliśmy się do pracy. Praca w komisji konkursów punktowych wymaga dokładniejszej analizy i studiowania załączonej dokumentacji. Nie wiem dla czego po niedługim czasie (tak mi się zdawało) co chwila ktoś wychodząc pytał:
Kończycie ?
Nie, ta część stołu to początek, a tam będzie dopiero koniec – odpowiadałem.
Aha. – i tyle go było widać.

Skalę 72 uzgodniliśmy sprawnie co nie znaczy, że powierzchownie o czym świadczy przykładowa ww. rozmowa. Przeszliśmy do modeli większych, tu widzieliśmy, że spacerku nie będzie. Niestety w połowie sędziowania tej skali zostałem wezwany do biura zawodów, gdzie aplikacja biurowa wymagała interwencji. Wcale tak długo tam nie byłem, kiedy wróciłem okazało się, że sprawa już skończona. Tu okazuje się, że z tym majstrowaniem czasem coś jest na rzeczy, … albo to ja tak marudziłem.

Dotarłem, na miejsce gdzie kwiat modelarstwa wymieniał swoje doświadczenia, wzajemnie świadczył sobie uprzejmości, w powietrzu unosiły się opary dobra i serdeczności. Wyglądało, że atmosfera jest tak pełna, że dołożenie jeszcze choć jednej cząsteczki dobra jest niemożliwe i może spowodować eksplozję, która zmieni świat nieodwracalnie. Tak jednak się nie stało mimo, że organizatorzy wnieśli wielki tort, w końcu piąta edycja zdarza się tylko raz. Nie pchałem się po swoja porcję tortu, moja taktyka jest odmienna. Szybko oceniam możliwości konkurencji i cierpliwie czekam, aż każdy odejdzie ze swoją porcją. Na końcu podchodzę i biorę największy kawałek, w końcu z natury jestem leniwy i nie chce mi się tyle razy chodzić po dokładkę.

Nie był to jeszcze koniec wieczoru, siedzieliśmy do zamknięcia lokalu, a o incydencie nawiązującym do chrztu nie wspomnę bo nie ma się czym chwalić.

Wracając zahaczyłem jeszcze do hali konkursowej bo tam zostawiłem szczoteczkę do zębów wraz z pozostałą zawartością plecaczka i to był dobry ruch bo okazało się, że jestem potrzebny dla dokonania kosmetycznych poprawek w systemie rejestracji. Po dokonaniu tego co było w moich siłach udałem się na zasłużony spoczynek, gdzie wszedłem w środek dyskusji o wrażeniach dnia ostatniego i nie tylko.

Niedziela rano, bardzo rano, obudziłem się ale nie otwieram oczu, usiłuję spać i dośnić bo żal było tak bez finału ze snu wychodzić. A jeszcze lepiej jak by się udało jeszcze raz zobaczyć minę Piotra w czasie wieczorku integracyjnego, kiedy przybyłem spóźniony i poszedłem do stołu skorzystać z bogatego poczęstunku. Kiedy wracałem do stołu mając na talerzu jedynie liść sałaty, Piotr dwa razy orbitował między mną a bufetem zapewniając mnie, że jeszcze jest tam co jeść, a ja z pełną perfidią i satysfakcją spożywałem ten liść sałaty z pomocą noża i widelca.

Niestety nie udaje się przeżyć tego raz jeszcze, śnię coś innego, ale i tak przed końcem odcinka słyszę, że budzi się Lechu. Musi czuć się samotny bo zaczyna wydawać dźwięki mające na celu wybudzić mnie i GEMa. Nie ruszam się udaję, że śpię Lechu zwiększa natężenie i krząta się coraz głośniej i wychodzi do łazienki. Daję za wygraną, końcówki odcinka sennego nie będzie, otwieram oczy wyciągam książkę i leżę zagłębiony w lekturę. Leszek wraca i delikatnie stara się rozpocząć rozmowę, ja jednak kładę palec na ustach i nic się nie odzywam, by Grzegorza nie obudzić. Lechu się nie poddaje, hałasuje pakując się, coś zagaduje, ja jestem twardy, może trochę świnia, ale nie wymiękam, czytam dalej. Po chwili stało się, GEM daje znak życia, jest sygnał do wstawania.

Tu zamiast teleranka posłuchaliśmy nieco dołującej opowieści Leszka, a ja wpadłem na pomysł żeby się nieco obłowić. wziąłem karteczkę i dreptałem od jednego do drugiego i wyrywałem od każdego po troszku kaski. Wiadomo na hali giełda, jak nie teraz to później już mi się nie uda wyrwać od nich udziału w kosztach wyjazdu. Poszło sprawnie i po chwili opuszczaliśmy pokoje, ja wzbogacony, a pozostali z ptaszkiem postawionym (przy nazwisku).

Na hali znowu rąsia, misiek, rąsia, misiek, muszę zabrać się z robienie fotek i obejrzeć wreszcie modele. Wczoraj nie było jak, widziałem tylko te, które sędziowałem. Nachylam się, przyglądam się, nie, nie da się trzeba poprawić ostrość. Kawa, kawa, gdzie jest kawa. Gospodarze zadbali o nas i śniadanko znowu czekało wraz z gorącą kawusią.

Wzmocniony wracam z nadzieją, że obejrzę sobie modele, pofotografuję. Nie, nie da się. Co chwila jest okazja porozmawiać z ciekawym człowiekiem. Trudno, przecież modele mogę obejrzeć później na forum, a rozmowy nie da się tym zastąpić. Nie ma jednak lekko. Trzeba się rozejrzeć aby dopełnić tradycji, bo przecież musimy wybrać coś godnego Nagrody Specjalnej ISMR, a ja postanowiłem wręczyć swoją „Za wprowadzenie Sklepowego w zachwyt”.

O ile Nagroda ISMR przyznajemy zespołowo, to Sklepowego musiałem wybrać sam, chodziłem zrozpaczony bo tak wiele mnie zachwycało, a wybrać trzeba było tylko jedno. Wreszcie decyzja zapadła, szybciutko śmigam do biura zawodów aby podać numery startowe ofiar naszego wyboru i biegiem na pięterko na spotkanie z pilotem F-16.

Nieubłaganie impreza zbliżała się do uroczystego zakończenia, musiałem sobie poszukać strategicznego miejsca, bo z doświadczenia wiem, że laureaci przy odbieraniu swoich pucharów zawsze rozpoczynają powrót już zanim dojdą po odbiór wyróżnienia i ustawiają się plecami do obiektywu. Na początku zostałem jednak wywołany aby wraz z pozostałymi sędziującymi odebrać miłe upominki od organizatorów. Ja zostałem zaskoczony wystrzałową nagrodą.

W trakcie wręczania nagród przyszła wreszcie kolej na mnie, mogłem wreszcie wyjść i wywołać Grzegorza Koguta aby wręczyć mu pucharek jako potwierdzenie tego, że modele jego „Wprowadzają Sklepowego w Zachwyt”. Natomiast nagroda Specjalna ISMR trafiła do rąk Mietka Pietruchy z IPMS Silesia.

Nam natomiast udało się zdobyć osiem wyróżnień:
GEM -3
Krzysiek – 3
Artur – 1
Maciej – 1
Witek zdobył 1 miejsce w konkursie na punkty.

Ponadto Grzegorz i Krzysiek odebrali po trzy puchary, a Robert jeszcze jeden za swojego Spita.

I po imprezie, jeszcze tylko poukładać pudełeczka w samochodzie, kilka „misiów” i w drogę do domu.

Z masy imprez jakie są w kalendarzu modelarskim, Festiwal w Łasku jest pozycją szczególną, widać w niej serce jakie wkładają organizatorzy nie tyle w sam przebieg zawodów, bo to jest tam już rutyną i działa sprawnie, ale w budowanie atmosfery, dbaniu aby każdy uczestnik przeżył niezapomniany weekend. Dziękujemy modelarzom z Łasku.

Share this content: