Gargzdai 25-26.03.2023
Powiadają, że najgorzej jest zacząć. Powiadają też, że w pewnym wieku to już normalne, że wszystko człowieka boli. Dlatego jak zwykle wyruszyliśmy, kiedy się ściemniło, żeby przynajmniej na początku nikt nie widział z jakim trudem dopasowujemy się do miejsc w samochodzie, i żeby nikt nie słyszał jęków i stękań, przynajmniej na początkowym etapie drogi.
Najpierw pojechałem po Wojtka. Byłem za wcześnie. Nie jakoś bardzo za wcześnie, tak może o dziesięć minut. Dzięki temu Wojtek spóźnił się tylko o piętnaście minut. Wyruszyliśmy w stronę Bydgoszczy. Oczywiście, natychmiast zaczęło padać. W ulewnym deszczu dowlekliśmy się do Piotra, którego nie było. Ale za chwilkę pojawił się i natychmiast zaczął się tłumaczyć, dlaczego się spóźnił. Dopiero po jakimś czasie zorientował się, że to my jesteśmy za wcześnie. Zadzwoniliśmy do Kurta i opieprzyliśmy go, że jeszcze go nie ma. Odpowiedział, że to przecież jest za wcześnie. W takim razie zamiast na niego czekać, to podjechaliśmy po niego. Zapakował się razem z temblakiem i ruszyliśmy. Skąd u Kurta temblak? Jechał sobie na hulajnodze i skręcił za wcześnie… Po drodze wjechaliśmy jeszcze do Bogusia, ale musieliśmy poczekać, bo twierdził, że jest na tyle późno, że on już jest bez spodni. To poczekaliśmy, w końcu jeszcze było dosyć wcześnie.
Wyruszyliśmy. Pojechaliśmy trasą przez Grudziądz – Iławę – Ostródę i to był błąd. Trasa, która podobno miała być już rewelacyjnie zrobiona okazała się nie być zrobioną nic a nic, i mało brakowało a bylibyśmy za późno. Jechaliśmy sobie, jechaliśmy i jeszcze trochę jechaliśmy, a drogi ubywało, ubywało i ubywało, aż wreszcie wjechaliśmy na Litwę, i dalej nic się nie działo. Nudy. Tylko droga, gwiazdy i my. W końcu wjechaliśmy na Litwę i nagle zrobiło się o godzinę później. Niespiesznie dojechaliśmy aż pod Tauragai, gdzie wjechaliśmy na miejscową stacje benzynową i zażądaliśmy kawy, hot-dogów i sałatki jarzynowej (to Wojtek). Zszokowana litewska dziewczyna łamanym językiem litewsko-międzynarodowym wyjaśniła nam, że na to ostatnie to jest chyba za wcześnie. Cóż… Rzeczywiście, dopiero wstawał dzień.
Dojechaliśmy do Gargzdai i okazało się, że jest wcześnie. Dopiero teraz wpadliśmy na znakomity pomysł, żeby sprawdzić, o której otwierają salę, gdzie odbywa się konkurs. Za dwie godziny. W takim razie poszliśmy do miejscowego sklepu tylko dla miejscowych, żeby zakupić miejscowe produkty na śniadanie w miejscowym stylu i potem gdzieś, na ławeczce zjeść je na miejscu. Z produktami nie było problemu, są, nawet bardzo dobre, chociaż do samego końca nie byłem na przykład pewien, czy kupiłem kefir, czy może coś dla kotów, ale problem pojawił się inny. Dwóm z naszych kolegów, nie będę pokazywał palcem, bo i tak wszyscy się domyślają którym, zachciało się miejscowych produktów browarniczych, i nie chodziło tym razem o kwas chlebowy. Bardzo ładna pani kasjerka z uroczym uśmiechem wytłumaczyła im mową międzynarodową, że jest za wcześnie. Takie rzeczy to od godziny dziesiątej.
Otwarto salę. Na trzecim piętrze. Czyli po polsku na drugim. W każdym razie, wysoko. Dużo schodów. Za dużo. Zanieśliśmy modele, przywitaliśmy się z ekipą organizatorów bardzo czule, bo nie widzieliśmy się już długo. Odebraliśmy nasze zgłoszenia, które już na nas czekały. Rozstawiliśmy się na stołach. Byliśmy jedną z pierwszych ekip, może dlatego, że było wcześnie. Załoga z Chełmży przyjechała dzień wcześniej, teraz wpadli tylko przywitać się, i pojechali oglądać bunkry w innym kraju. Pojawił się Jurek z żoną. Stopniowo zaczęli nadciągać modelarze miejscowi, którzy mają blisko, więc nie muszą zrywać się tak wcześnie. Prawie pod koniec wyznaczonego czasu dotarły zjednoczone siły Czarnobiałostocko-Bielskopodlaskie. Zrobiło się gwarnie, tłoczno i nieodmiennie bardzo sympatycznie.
Organizator podjął nas tradycyjnym obiadem z tradycyjnych produktów w tradycyjnym stylu. Tradycyjny litewski barszcz na zimno z tradycyjnym jajeczkiem na twardo i tradycyjnym kartofelkiem oraz tradycyjne litewskie kołduny z tradycyjnym sosikiem i tradycyjnymi skwareczkami. Rewelacja.
Po obiedzie okazało się, że obiad trzeba odpracować, więc jeden z nas ma pomóc w sędziowaniu. Jakoś tak dziwnie znowu wypadło na mnie. Pewnie dlatego, że ze względu na międzynarodowy charakter konkursu ekipy sędziowskie również były międzynarodowe, a ja akurat bardzo chętnie mówię w każdym, dowolnym języku obcym, mimo że żadnego właściwie nie znam. W naszej komisji przyszło porozumiewać się równocześnie językami polskim, rosyjskim, litewskim i angielskim. Nieważne, daliśmy radę i skończyliśmy to nawet całkiem wcześnie, mimo że cały czas w sali byli obecni zarówno zawodnicy, jak i oglądający, a na scenie umilała nam pracę skoczna muzyka w wykonaniu miejscowej młodzieży.
Co robiła reszta ekipy w tym czasie nie wiem, nie chcę wiedzieć i nie wyciągniecie tego ze mnie nawet na torturach, a w razie czego, nawet nie przyznam się do tego, że ich znam.
Postanowiliśmy, że nie jest już tak bardzo wcześnie, można więc udać się na miejsce zakwaterowania. Na miejscu okazało się, że chyba jesteśmy za wcześnie, bo nikogo nie ma. Na szczęście po krótkiej konsultacji odnaleźliśmy zostawiony dla nas klucz pod wycieraczką. Zajęliśmy wskazany nam pokój i odświeżaliśmy się intensywnie po podróży. Na tyle intensywnie, że kiedy pojawiła się wreszcie właścicielka hotelu, to na widok nagiego mężczyzny… Dobra, to opuścimy…
Przyszedł Pranas i zawołał nas na imprezę integracyjną. W bardzo sympatycznym pomieszczeniu zostaliśmy podjęci rybkami, kiełbaskami, serem, i miejscowymi produktami sprzedawanymi tylko jak nie jest za wcześnie. Siedzieliśmy, gadaliśmy, z Litwinami, Łotyszami, Polakami, po pewnym czasie już nawet różnice językowe jakoś dziwnie zniknęły i ogólnie, bardzo było sympatycznie.
W niedzielę rano pierwsze co ujrzałem, to zmarszczona fałda na łysinie Kurta, który siedział na łóżku, wpatrywał się w telefon i usiłował obliczyć, że skoro na Litwie jest godzina później niż w Polsce, a w nocy była zmiana czasu, to jeśli teraz tutaj jest godzina ósma, to w Bydgoszczy jest szósta, jedenasta, czy październik? Koniec końców, doszedł do wniosku, że raczej poczeka, aż to żona do niego zadzwoni.
Zebraliśmy się w garść, nie bez stękań i dzielenia się wrażeniami z przyjmowania różnych fajnych tabletek, po czym udaliśmy się do Kłajpedy, ponieważ, jak się jest w Gargzdai, to trzeba jechać do Kłajpedy.
Do Kłajpedy jechać w marcu to jest pomysł, który ma wszystkie inne pomysły pod sobą. Na Litwie generalnie wieje. Zawsze. Wieje raz mocniej, raz słabiej, ale nie przestaje wiać ani na chwilę. W Kłajpedzie wieje zwykle mocniej, bo Kłajpeda leży nad morzem. W marcu w Kłajpedzie wieje mocniej niż zwykle, bo wiadomo, idzie wiosna. I pada deszcz. Nie tak, żeby cały czas, o nie, nie. Jak tylko przemoczeni do samych gatek dobiegacie do samochodu, to natychmiast przestaje.
A poza tym Kłajpeda jest fajna. To nie jest duże miasto. Zwiedzania jest może na dwie godziny wolnego przechadzania się. Tylko, że trzeba bacznie się rozglądać, bo w każdym miejscu i zupełnie niespodziewanie można natknąć się na coś interesującego. No to przechadzaliśmy się i natykaliśmy. Przeszliśmy całą dzielnicę portową wzdłuż, a potem wszerz. I jeszcze trochę dookoła.
Wróciliśmy do Gargzdai. Zrobiliśmy zakupy w miejscowym sklepie. Koledzy nakupowali całą masę tradycyjnych miejscowych produktów na pamiątki dla rodziny, niestety, wystarczyły im tylko do granicy i potem musieliśmy jeszcze kilkakrotnie uzupełniać zapas pamiątek. Tymczasem na sali ścisk, tłok, mnóstwo ludzi, bardzo dużo odwiedzających. Rozdanie nagród odrobinkę się opóźniło, ponieważ nawaliła drukarka. Swoją drogą, znacie jakiś konkurs modelarski, na którym nie nawaliła drukarka w kluczowym momencie? To chyba jest wpisane jako stały punkt na wszystkich imprezach w kraju i za granicą.
Ceremonia odbywała się w języku litewskim, więc bacznie obserwowaliśmy miejscowych, kiwaliśmy z powagą głowami wtedy, kiedy oni kiwali, klaskaliśmy wtedy, kiedy oni klaskali, śmialiśmy się ze zrozumieniem dowcipu na twarzach wtedy, kiedy oni się śmiali… Na szczęście, na nazwiska reagowaliśmy prawidłowo i udało nam się odebrać prawie wszystkie nagrody. Prawie… Evaldas przy wręczaniu swojego Oskarasa zamiast użyć nazwiska, użył numeru modelu, co po litewsku brzmiało mniej więcej „szesszeszenaszestieszestiennasze”. Nie wpadłem na to, że chodzi o mój model. Na szczęście, za chwilę się wyjaśniło.
Pozostało spakować się, podziękować za sympatyczną imprezę, pożegnać się i ruszyć w drogę do domu. Jeszcze w Kownie zjechaliśmy na chwilę zobaczyć z bliska pewien ciekawy bunkier, który mijałem dziesiątki razy, ale pierwszy raz w dzień, i już po kilku godzinach wjeżdżaliśmy do Polski, gdzie nagle zrobiło się wcześniej. Tym razem pojechaliśmy z Ostródy przez Brodnicę i to był dobry pomysł, bo na miejscu byliśmy wcale nie tak znowu późno i o wiele wcześniej, niż to przewidywała nawigacja.
Na koniec pozostaje podziękować całej ekipie z Gargzdai, zwłaszcza Pranasowi, Evaldasowi, Ignasovi, Jonie, wszystkim organizatorom. I specjalne pozdrowienia dla Rity, ona wie za co.
Share this content:
Opublikuj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.