Ładowanie

XIII Bałtycki Festiwal Modelarski

XIII Bałtycki Festiwal Modelarski

Na mojej mapie festiwali modelarskich znajduje się od bardzo wielu lat Koszalin. Mimo, że za pierwszym razem jadąc do Koszalina padłem po trzykroć ofiarą alei fotoradarów, to jednak jest to miejsce gdzie lubię wracać. Ciągnie mnie do ludzi, do ludzi miłych, sympatycznych, dobrych modelarzy, którzy wkładają całe swoje serce w przygotowaniu imprezy dla modelarzy. Ciągnie mnie do Wojtka, z którym często spotykam się na modelarskich imprezach, który jest doskonałym przewodnikiem po zakamarkach miejsc i okolic dokąd się udajemy. Ciągnie mnie też do Marka, do Piotrka, Jacka, Marcinów, do Przemka, do Edmunda, do Tomków i do Artura. Każdy z nich jest inny, a wszyscy są jednością.

Zdecydowałem się pojechać w piątek, aby więcej wyrwać dla siebie z tej modelarskiej uczty, ale i po to aby dobrze się przygotować i spędzić czas w Koszalinie. Odpowiednio wcześniej zgłosiłem model, zgłosiłem chęć skorzystania z zakwaterowania proponowanego przez organizatorów. Jasne i czytelne googlowe formularze sprawiły, że czynność ta była niezwykle łatwa i sprawna.

W piątek wielkie pakowanie, dokładnie z checklistą, punkt po punkcie po sam dach samochodu. Jechałem sam, ale koledzy z ISMR też swoimi dróżkami docierali na XIII BFM. Eryk i Artur potraktowali wyjazd też jako turystyczno-wypoczynkowy, zabrali swoje rodziny nad morze, bo lato tego roku było gorące, a temperatura Bałtyku zapewne przekroczyła niebagatelną temperaturę 15 stopni. Przyjechał też Marek z Anetą oraz MiSza z żoną przywożąc modele dzieciaków z modelarni którą prowadzi.

Mimo, że jadąc straciłem blisko dwie godziny z powodu robót drogowych to jednak zdążyłem się rozpakować, wszystko ustawić na miejscu i skorzystałem z zaproszenia do baru piwnego Bumerang. A tam chciałoby się powiedzieć “Polaków nocne rozmowy” gdyby nie to, że byli też tam nasi Czescy Bracia. Mimo, że Czesi, to oni też uczestniczyli w “Polaków nocnych rozmowach”. 

Sobota to czas kiedy na stołach pojawia się coraz więcej modeli i czas na gorące powitania z uśmiechniętymi twarzami, które co chwilę pojawiały się w drzwiach. Z na pozór ospałych wędrowców, którzy spędzili długie godziny w swoich samochodach, nagle po wejściu na halę oczy im się rozszerzyły, kąciki ust powędrowały wyraźnie w górę i widać było jak energia w nich wstępuje.

Było na czym oko zawiesić i porozmawiać o historii budowy, o tajnikach warsztatu, o planach wyjazdowych i o innych tematach Marynistycznych. 


Pomyślałem o wycieczce po Koszalinie, a jest co zobaczyć w najbliższej okolicy.

Wychodząc z hali sportowej gdzie odbywał się festiwal wystarczy skręcić w prawo i przespacerować się wśród zieleni i po paru krokach dotrzeć do Restauracji “Prywatka” gdzie w porze obiadowej za niewygórowaną cenę można bardzo smacznie zjeść górę jedzenia wielodaniowego obiadu. Po obiedzie ze zdwojona siłą chce się iść, iść i iść, ale daleko nie trzeba bo za chwilę skręcając w lewo znajdujemy się przed jednym z najbardziej okazałych gmachów pocztowych na Pomorzu Zachodnim, wybitny przykład monumentalnej architektury w formach neogotyckich z końca XIX w. Odgrywa ważną rolę w organizacji przestrzennej śródmieścia Koszalina. Zachował bogaty, ceramiczny detal elewacji oraz inne cenne elementy wystroju architektonicznego, jak kute kraty ogrodzenia oraz jednego z bocznych wejść. 

Idąc dalej, skręcając w prawo a następnie w lewo dochodzimy do Domku Kata to gotycka kamienica, wzniesiona w XV wieku na planie trapezu, co zostało podyktowane łukowatym przebiegiem linii murów miejskich w tym miejscu, prawdopodobnie z wykorzystaniem fragmentu dawniejszej baszty. Odsłonięta spod tynku, zachowana elewacja frontowa urzeka gotycką architekturą – ostrołukowym wejściem i blendami parteru, narożną przyporą oraz przyściennymi lizenami sięgającymi połowy pierwszego piętra.

Dawniej w tej kamienicy zamieszkiwał kat, zatrudniony na etacie od 1464 r., kiedy to rada miejska wykupiła od biskupa prawo sądów i wydawania wyroków. Za drobne przewinienia groziła wówczas chłosta, pręgierz lub zakucie w dyby. Ciężkie przestępstwa karane były zadawaną na różne sposoby śmiercią. Rodzicobójców pakowano do worka i topiono, czarownice palono na stosie, winnych innych zbrodni wieszano i ścinano. Egzekucje odbywały się w zależności od urodzenia skazańca w dwóch miejscach – na Wzgórzu Wisielców przy ul. Dąbrowskiego (za skansenem), gdzie stały szubienice, lub doraźnie na rynku staromiejskim, wyłącznie dla szlachetnie urodzonych. Zawód kata pozostawał w rodzinie i przechodził z ojca na syna. Ostatni wyrok kat wykonał w 1893 roku, ale jego rodzina zamieszkiwała w tej kamienicy jeszcze w okresie międzywojennym.

Idąc w prawo od Domku Kata dochodzimy do Katedry Niepokalanego Poczęcia NMP. Gotycka katedra z XIV wieku robi wrażenie zarówno z zewnątrz jak i w środku. Wspaniałe organy, rzeźbiony ołtarz i stara chrzcielnica. Katedra Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny to obiekt murowany z cegły o układzie wedyjskim z kamieniem w podmurówce. Trzynawowy o układzie bazylikowym ma wydzielone i nieco wydłużone prezbiterium. Co roku w Katedrze Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Koszalinie odbywa się festiwal muzyki organowej.

Z tego miejsca kierujemy się na północ mijamy Rynek Staromiejski z tańczącymi fontannami i ulicą Młyńską docieramy do Skansenu Kultury Jemneńskiej. Muzeum powstało na początku lat osiemdziesiątych i nawiązuje do wsi Jamno. Można tutaj zapoznać się z eksponatami stanowiącymi zabytki tej dawnej kultury. Znajdziemy również eksponaty nawiązujące do kultury pomorskiej.

Tuż obok jest budynek dawnego zespołu młyna miejskiego, a obecnie Muzeum koszalińskie. Muzeum kolekcjonuje zabytki archeologiczne, głównie z terenu Pomorza, historyczne, numizmaty, medale, ekslibrisy polskie i obce, meble, wyroby rzemiosła artystycznego, sztuki (malarstwo dawne i współczesne) oraz etnograficzne – zabytki rzemiosła, kultury i sztuki ludowej Pomorza.

Po wyjściu z muzeum idąc na południe mijamy zabytkowe mury miejskie i wchodzimy w chłodny Park Miejski im. Książąt Pomorskich. Początki jego powstania sięgają aż siedemnastego wieku. W tym przypadku bezapelacyjnie największą ciekawostką jest obecny tu klon jawor, który uchodzi za najstarsze drzewo w całym Koszalinie. To idealne miejsce dla wszystkich osób, które chcą uciec od zgiełku miasta i spędzić czas sam na sam z otaczającą ich naturą. A nadaje się do tego celu wręcz idealnie, gdyż znajduje się tam wiele pięknie położonych ławeczek, na których można spocząć po wyczerpujących spacerach, jak i również kilka przepięknych fontann, na których patrzenie to dla każdego dosłownie czysta przyjemność.

Po odpoczynku w parku spacerując tą samą drogą mijając Domek Kata, Pocztę Polską wraca się do punktu wyjścia czyli na XIII Bałtycki Festiwal Modelarski.

Tak, to piękna i nie męcząca wycieczka, ale ja jej nie odbyłem, ponieważ musiałem tkwić na stoisku sklepu 24Hobby.pl. Jednak Was gorąco do niej zachęcam.


Ja natomiast na krzesełku sobie siedziałem, i świat cały obserwowałem. A było na co patrzeć, na przykład delikatna kobieta wnosiła mężczyzn jednego po drugim, a było ich czerech, może pięciu. Każdy sztywny, w mundur lub kombinezon ubrany, a ta drobna kobietka jednego po drugim pod pachę i do swojego namiotu.

Już na samym początku przyszedł Marcin z Airacobrą w skali 1:48 z Arma Hobby, miałem przyjemność dokładnie się jej przyjrzeć, troszkę pokręcić nosem ale i z uznaniem pokiwać głową.

Ja przykuty do swojego stoiska w chwilach kiedy byłem ignorowany przez przechodzących, uciekałem do stołów z modelami, aby się im napatrzyć. Na początek blisko, do stoiska klubowego Koszalińskiego Plutonu Modelarskiego, a były tam perełki, co jedna to piękniejsza. Potem do najbliższych stołów z modelami kartonowymi. Gdzie modele Olka Drona i Radka Owsiaka nie pozwalały oderwać od nich wzroku. Ale trzeba było bo dobrzy ludzie podchodzili do stoiska i porozmawiać było z kim i o czym.

Kolejna chwila kiedy nikt się mną nie interesuje i podchodzę do kolejnych stołów i cieszę oczy kolejnymi modelami i tak stopniowo powiększałem zasięg moich wypadów do modeli. A po głowie chodziły mi myśli, że z tego całego bogactwa dzieł sztuki modelarskiej muszę wybrać tylko jeden jedyny, który padnie ofiarą mojej nagrody specjalnej „Za wprowadzenie Sklepowego w zachwyt”. Osobne myśli krążyły mi wokół Nagrody Specjalnej ISMR, ale tu było łatwiej, bo wyboru dokonywała cała nasza reprezentacja na XIII BFM. Chciałem aby w sobotę zapadł już nasz wyrok, wiem jak to jest ważne, bo w niedzielę to i bez tego organizator ma od cholery roboty. Niestety Artur pojawił się i znikł, zamienił dwa słowa, znacznie więcej miał do powiedzenia jego piesek i tyle ich było widać. Powiózł rodzinę nad morze. Eryk przybył dosyć późno przedstawił mi swoją rodzinkę, pokręcił się trochę i zniknął śladem Artura. Jednak przed wyjazdem przedstawił swoje propozycje. Spodobały mu się latające łodzie w skali 1:72 Blohm i Dornier. Markowi wszystko się podobało i choć był cały czas na miejscu to rozstrzygającego głosu nie oddał. A Misza, był i zniknął, wraz z żona udali się swoimi ścieżkami poznawać świat.

Obie ściany stoisk się wypełniły poza jednym stoiskiem. Puste miejsce czekało na IPMS Polska. Czekało, czekało aż się doczekało Bartka i Andrzeja. Przyszli, popatrzyli i poszli sobie. Poszli po swoje modele, odebrali karty, postawili modele w swoich klasach i tyle. No oczywiście jak zwykle z radością się z nimi przywitałem, bo zacni to są kompani w każdych okolicznościach. Ale stoisko jak stało puste tak stało. Kiedy już słońce stanęło w zenicie, a kogut znalazł sobie chłodny cień i kury go wcale nie interesowały (nie, nie Ten, chodzi o tego z małej litery) pojawiła się druga część IPMS, szczecińska odnoga. Niespiesznie, po wielu uczonych dyskusjach zaaranżowali godne swojej powagi stoisko. A było nader interesujące, gdyż prezentowane modele nie były typowymi jakich setki na konkursach znajdujemy.

Dzieciaki mogły spróbować swoich sił przy budowie modeli, a młodzież oraz dojrzała młodzież skorzystała z prezentacji malowania farbami Mission Models.

Dzień tak przeszedł na rozmowach i wypadach do modeli, w końcu czas był już na powrót do akademika. A tu miła niespodzianka w moim pokoju zagościli koledzy z Chełmży. Wymieniliśmy poglądy na temat organizacji festiwali bo Marcin też organizuje Festiwal Modelarski w Chełmży. I od słowa do słowa zrobiła się pora wieczorowa. A wieczorem organizatorzy zaprosili nas do Piwiarni Bumerang, a że z natury nie stronię od ludzi, od integracji to nie mogłem z zaproszenia nie skorzystać. Wrzuciłem trasę do nawigacji i wybrałem wersję pieszą, to raptem kilka kilometrów, nawigacja powiedziała że to 37 minut spacerkiem. To znaczy, jest tak akurat, mam jeszcze troszkę czasu więc w 20 minut powinienem tam dojść. Niestety, przeliczyłem się, nie dałem rady, szedłem 23 minuty. Ale doszedłem, a tam życie już kwitło. Rozgadane głowy nad napojami pochylone, to kiwają ze zrozumieniem głowami, to zataczają się ze śmiechu, przekąszając specjałami lokalnej kuchni, a to kiełbaską, a to chipsami (unikam), a to kaszanką (nie jadam), a to salcesonikiem (nie jadam). A kiedy towarzystwo już po brzegi lokal wypełniło i strojonej obsłudze nie dawało chwili odpoczynku, na stołach pojawiła się kiełbaska z rożna (dla współczesnych – z grilla). I znowu te Polaków nocne rozmowy jakby nie wystarczyły im te dyskusje przy modelach cały dzień.

I przyszedł dzień trzeci i przyszła niedziela. punktualnie o 9:00 stawiłem się na swoim stoisku. Z początku było podobnie do dnia poprzedniego, jednak później zaczęły się naciski organizatorów abyśmy podali skazańców, czyli ofiary naszych nagród specjalnych. Naciski były łagodne ale stanowcze i tylko w formie słownej perswazji. Trzeba było finalizować proces decyzyjny, konsultacje z Erykiem, w końcu to prezes ISMR i jest zgoda na P-38 F Lightning w skali 1:48, bo ładny był, a że mieliśmy jako załącznik do pucharu model w skali 1:48 to na ten model wypadło. Nie była to najszczęśliwsza decyzja, bo jak się okazało na zakończeniu festiwalu po odbiór naszej Nagrody Specjalnej wyszedł Andrzej (dla kolegów Flacha). Nie, nie, nagroda mu się należała, bo model zacny, ze smakiem i rozsądnie wyeksploatowany, ale Andrzej już nadostawał od nas nagród i jest świadom naszej dozgonnej i głębokiej sympatii.

Ja natomiast postanowiłem przyznać swoją „Za wprowadzenie Sklepowego w zachwyt” Andrzejowi Jarosławskiemu z Warszawy nie za jeden model ale za całą bardzo ciekawą kolekcję pojazdów cywilnych. Wykonanych z niezwykłą starannością i niekonwencjonalnych pojazdów.

Zdjęcia: Słupski Klub Modelarski

Share this content: