Ładowanie

XVIII Ogólnopolski Konkurs Modeli Kartonowych

XVIII Ogólnopolski Konkurs Modeli Kartonowych

Co jest takiego w Przeciszowie, że modelarze kartonowi ciągną tam, jak pszczoły do miodu? Wieś na końcu świata, z fatalnym dojazdem, z ciemną, małą salą wystawową, ze spartańskimi warunkami bytowania… A jednak, to właśnie tutaj jest światowa stolica modelarstwa kartonowego, to tutaj co roku spotykają się ludzie, którzy w tej branży coś znaczą, to tutaj mają miejsce spektakularne premiery wydawnicze, to do Przeciszowa przyjeżdżają ci, którzy nie jeżdżą już nigdzie indziej. Czy powodem jest krystaliczne powietrze? Chyba nie, w pobliżu jest kilka nie najmniejszych przedsiębiorstw chemicznych, chociaż faktem jest, że w Przeciszowie głowa nie boli na drugi dzień. Czy może przepiękne krajobrazy? To już prędzej, choć jak dotąd wszystko skutecznie zasłaniała kukurydza i dopiero w tym roku okazało się, że w światowej stolicy modelarstwa kury się gonią. To może osoba organizatora imprezy, Łukasza Fuczka? I to chyba najwłaściwsza odpowiedź. To ten człowiek spowodował, że połowa września nieodparcie kojarzy nam się z małą senną wioską gdzieś, między Tychami a Krakowem, gdzie być trzeba, nieważne, z modelem, czy bez, nieważne, czy z modelem wysokiej próby, czy ulepkiem, nieważne, czy masz lat czternaście, czy dziewięćdziesiąt. Jak on to zrobił? Ba, gdybym wiedział, to do mnie, do Inowrocławia zjeżdżałyby co roku tłumy. Może chodzi o to, że ten człowiek nic nie udaje, on się naprawdę cieszy na Wasz widok, nic nie kombinuje, jak jest coś do zrobienia, to po prostu to robi, że ma tak ujmujący sposób bycia, iż do Przeciszowa jedzie się również, żeby Łukaszowi nie zrobić przykrości.

Tak więc i my pojechaliśmy. Wyruszyliśmy już w piątek do południa, wprawdzie trochę mnie to przerażało, miałem za sobą tysiąc dwieście kilometrów trasy, ale zostałem poinformowany, że wyśpię się po drodze. Tak, jasne. Nic nie kombinowaliśmy z trasą, pod Toruniem wpadliśmy na autostradę i ciągnęliśmy sobie równiutko na południe. Przed samym Przeciszowem ogołociliśmy jeszcze przygodną Biedronkę z dóbr co bardziej atrakcyjnych i już około siedemnastej „stanęliśmy w gospodzie”. Towarzystwo zdążyło zebrać się już zacne więc pospieszyliśmy nadganiać całoroczne zaległości w konsumpcji i w rozmowie, a ponieważ interlokutorzy byli najwyższej próby, to Wasz skromny sługa padł wyjątkowo szybko i postanowił nie wstawać w sobotę przed dwunastą. Jak było do przewidzenia, obudziłem się przed szóstą i włączył mi się tradycyjny sobotni tryb włóczęgostwa. Warunki pogodowe, czyli nieustanny, siąpiący deszczyk, i nieznajomość okolicy spowodowały, że moje poszukiwania „ładnych miejsc” zakończyły się jedynie zebraniem imponującej kolekcji próbek miejscowego błota. Gdyby ktoś chciał wiedzieć, to istotnie, jest inne niż na Kujawach, jakieś takie bardziej maziste…

Skoro wszyscy już wstali, opłukali się, pojedli, popili, popalili, ponarzekali na łupanie w kościach, przyjęli tabletki, zastrzyki, czopki i indywidualne masaże, to wpakowaliśmy się w samochód i pojechaliśmy na salę, do której, jak powszechnie wiadomo, jest „jeden przeciszowski kilometr” (tysiąc siedemset metrów). A na sali cuda na kiju! O ile w kategoriach juniorskich bywa jeszcze różnie, o tyle w seniorach, jak to trafnie podsumował Krzysztof „tu nie ma słabych modeli”. Praktycznie każda z wystawionych prac zasługuje w swojej kategorii na wyróżnienie, a wybór laureatów poszczególnych pucharów i nagród specjalnych musiał przyprawić komisję sędziowską o spory ból głowy. My sami mieliśmy ogromny kłopot z przyznaniem nagrody specjalnej ISMR-u, na szczęście pojawił się Janek Musiał, który, jak się okazuje, w ostatnim czasie chyba jeszcze zwiększył tempo i czołg ze wszystkimi bajerami buduje teraz w trzy dni.

Specyfiką Przeciszowa jest również to, że praktycznie wszystkie modele wystawiane w konkursie to prace nowe, z bieżącego roku, albo chociaż nie wystawiane dotąd na tym konkursie. To powoduje, że przez cały czas jest co oglądać, a nie, jak gdzieniegdzie „to znam, to znam, to widziałem, idziemy na kawę”. Kilkanaście modeli przykuło moją uwagę, kilka dziś jeszcze, po dwóch tygodniach od imprezy siedzi mi w pamięci… Maleńka czerwona lokomotywka EP-05 w skali 1:87. Ot, taki cukiereczek, śliczniusia taka, jak bombonierka, jak mawiała pewna moja znajoma: „ciaciana taka”. Dalej, przystanek autobusowy w Łodzi, Jurka Musiała kuchnia polowa, ciągnik Ursus C-330, i wiele, wiele innych.

W osobnej Sali, i wielka szkoda, że w osobnej, ale tak, wiem, nie da się, były rozgrywane zawody o Złota Kotwicę, czyli konkurs modeli statków i okrętów według zasad Naviga. Czemu tak naokoło? Bo ze względu na czyjąś urażoną dumę, czyjeś problemy ambicjonalne, czyjeś przyzwyczajenia rodem z minionego system wyniki tych zawodów prawdopodobnie nie zostaną uznane za oficjalne przez polskie władze Naviga, a pracujący przy tym konkursie sędziowie poniosą okropne konsekwencje do zakazu wypowiedzi włącznie… Nie chcę się rozpisywać na ten temat, bo sprawa jest tak głupia, że aż śmieszna, niech to sobie działacze zadziałają między sobą. Z mojej strony tylko: Panowie sędziowie, „sursum corda”. Podobno to organizacje modelarskie maja wspierać modelarzy, a nie odwrotnie.

Tak minęła nam sobota. I nadszedł długo oczekiwany sobotni wieczór, kulminacja i przesilenie, doroczny bal u szatana i creme de la creme wszystkich integracji w całym kraju i w całym roku… I co? I okazało się, że jesteśmy już starzy, zmęczeni, zgrzybiali… Zamiast zgromadzić się, jak zawsze, w Sali LKS Przeciszovia i rozkręcić taka imprezę, żeby kamień na kamieniu się nie ostał, to panowie pozamawiali sobie miejsca w hotelach, hotelikach, pensjonatach, domach spokojnej starości, gdzie to kafelki, porcelana, woda ciepła, woda zimna, woda gazowana do popicia czopków, kurde. Na szczęście stała załoga trzyma poziom a i pion do końca i była i pieśni masowe w wykonaniu chóralnym, i picie piwa z klosza od lampy gospodarczej, i swawole, i hulanki, jednak wiek robi swoje, a więc porannego mycia podłogi nie było, kładzenia się spać z poranną jutrzenką nie było, rzucania butami w pasjonatów elektrycznych maszynek do golenia o szóstej rano też nie było… Uratować nas może tylko właściwe wychowanie młodzieży, ale ta młodzież dzisiejsza to tylko owsianeczki, zupeczki, jak piwko to z soczkiem… Znikąd nadziei…

Niedziela. Powietrze tu jak kryształ, więc głowa nie boli. Śniadanie. O dziwo, wchodzi. Wsiadamy. Jedziemy. Chodzimy. Oglądamy. Robimy zakupy. Oglądamy. Gadamy. Robimy więcej zakupów. Mówimy. Mówią do nas. Krygujemy się. Wymigujemy się. Przekonują nas, i robimy jeszcze więcej zakupów…

Rozdanie nagród. Piotr dostał co nieco. Krzysiek też nie z pustymi rękami wraca. Mateusz dostał to i owo. Junior od Bogusia całkiem elegancko. Wasz sługa nie dostał nic, ale żeby cos dostać, to trzeba porządny model przywieźć, a żeby przywieźć, to trzeba skleić… Może za rok. Pakujemy się, ładujemy do samochodu i startujemy do domu. Za chwilę robimy nawrotkę i grzejemy z powrotem – jedno pudełko zostało na sali. Zdążyliśmy… Boguś nam nie pourywa… Jedziemy, i jedziemy, i jedziemy… Tym razem przez Radomsko, żeby ominąć korek na wyjeździe z Częstochowy. Korek omijamy… Jedziemy. Co jakiś czas stajemy, żeby coś zjeść, zapalić… Ale nie za często. Dojeżdżamy. Mateusz już czeka, bierze co swoje a większość reszty trafia do mnie, do domu, gdzie będzie czekać na wyjazd do Bielska-Białej. Ściskamy się na pożegnanie i chłopaki jadą do Bydgoszczy a ja idę spać. Nie płaczemy na pożegnanie ani nie machamy chusteczkami, przecież za kilka dni spotkamy się znów.

Share this content: