Ładowanie

V Konkurs i Wystawa Modelarska w Rypinie

V Konkurs i Wystawa Modelarska w Rypinie

28.02.2015

Rypiński konkurs wśród inowrocławskich modelarzy cieszył się zawsze ogromną popularnością, już to z powodu znakomitego terminu – nieoficjalne otwarcie sezonu, już to ze względu na niezwykle sympatyczną atmosferę, już to ze względu na możliwość spotkania kolegów kartonowców z północnej części Polski, którzy nieczęsto pojawiają się gdzie indziej. Nigdy nie było problemów ze zgromadzeniem chętnych na wyjazd, przypomnę tylko, że zdarzało nam się zjawić nad Rypienicą w cztery samochody. Nieco słabiej udała nam się mobilizacja w tym roku, problemy zawodowe i zdrowotne, które dotknęły boleśnie zwłaszcza kartonową część naszego stowarzyszenia spowodowały, że zawitaliśmy na Ziemi Dobrzyńskiej raptem w osiem osób, a i modeli mieliśmy zdecydowanie mniej niż zwykle. Nie przeszkodziło nam to jednak w świetnej zabawie i zgarnięciu nieco fantów z okazałej puli przygotowanej przez organizatorów konkursu.

Z Inowrocławia wyjeżdżaliśmy bladym świtem. Wojtek bohatersko wstał przed słoneczkiem i pozbierał po mieście mnie i Marcina, i już mieliśmy wyjeżdżać na Toruń, kiedy przypomniał sobie, że ma zabrać z biura aparat fotograficzny. Udaliśmy się więc do biura, gdzie Marcin spowodował pierwszą dłuższą przerwę w podróży. W tym wieku można by już zacząć kontrolować własne procesy gastryczne, nieprawdaż? Oczywiście, aparatu zabrać zapomnieliśmy i ruszyliśmy. Droga pusta, prosta i szeroka. Sobota rano, tylko my i kurierzy, reszta społeczeństwa w łóżeczkach. Do celu dotarliśmy więc szybko i bezboleśnie, chociaż zatrzymywać się i tak musieliśmy, ponieważ Wojtek zadbał o catering podróżny, który domagał się na wolność…

Na miejscu okazało się, że jesteśmy jeśli nie pierwsi, to jedni z pierwszych. Rozpakowaliśmy się i poszliśmy sprawdzić zawartość biura zawodów. I tu nieprzyjemny zgrzyt… Kluchów brak, smalcu brak, ogórków brak… Jest kawa i słodkie. Gdyby pani, która podawała kawę była trochę brzydsza, to pewnie byśmy się zbulwersowali i pojechali, ale w Rypinie biuro zawodów to zwykle jest ta najpiękniejsza część konkursu i tym razem również się nie zawiedliśmy. Kawę wypiliśmy, ciastka pożarliśmy, dobre wychowanie sprawiło, że nie wszystkie tym razem, zostawiliśmy coś dla następnych.

W tym czasie zaczęły dojeżdżać kolejne ekipy, w tym nasi – Boguś z Mausem i Kryspinem i dodatkowo Fokerem, w nowym Puchaczowozie. Nowy Puchaczowóz zużywa paliwo, w odróżnieniu od poprzedniego, którym Boguś jeździł tylko z górki, więc natychmiast rozłożył sklepik, tuż obok stoiska GPM-u, nota bene, wcale nie wyglądał mniej profesjonalnie.

Z obecnych – była Chełmża, był Nowy Tomyśl, pojawiła się Kruszwica, byli starzy znajomi konradusowcy, natomiast zdecydowanie zabrakło ekipy z Poznania. Nie wiem, co spowodowało, że pyry nie zebrały się do koszyczka, ale ich brak był bardzo odczuwalny.

Co na stołach – obłęd w okrętówce. Ponad dwadzieścia modeli okrętów, z tego kilka na bardzo dobrym poziomie. Wprawdzie z okrętów tzw. dużych był tylko Fuso, a reszta to głownie niszczyciele i drobnoustroje, ale i tak, cały długi stół zastawiony modelami okrętów to rzadki ostatnio widok, spotykany chyba już tylko w Przeciszowie.

W samolotach niewiele, ale za to kilka modeli na poziomie światowym. Elegancja, idealne spasowanie, idealny retusz, czyściutki, znakomity standardzik. Rzut oka na nazwisko autora – no tak, Ceva.

Czołgów i kołówek też niewiele, szynowych raptem trzy sztuki, nieco więcej budowli i figurek, sporo pojazdów kosmicznych, ale jak przyjeżdża Nowy Tomyśl, to jest to oczywiste. To chyba najwięksi bojownicy jeśli chodzi o pojazdy kosmiczne w tym kraju.

Jak to na konkursie bywa, ekipa ISMR-u musiała wybrać model na swoją nagrodę specjalną. Wahaliśmy się wyjątkowo długo, ponieważ praktycznie rzecz biorąc każdemu podobało się co innego. Po bardzo, ale to bardzo długich dyskusjach ustaliliśmy, że nagrodzimy czołg M24 Chaffee Marcina Dąbrowskiego. W grę wchodził też pancernik Fuso (nie, nie dlatego, że „ojejku jaki wielki”) ale wyszliśmy z założenia, że Fuso i tak zgarnie wszystko, co będzie do zgarnięcia, a te czołgitko też zasługuje.

W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku udaliśmy się na obiad, po którym rozłożyliśmy się na trybunach i czekaliśmy już tylko na zakończenie imprezy.

Jak się okazało, zgarnęliśmy w sumie pięć medali, co osobiście uważam za wynik dobry. Zawiódł tylko jeden uczestnik, który przywiózł trzy modele i nie zdobył nic, ale obiecuję, że się poprawię. Nabiegał się MiSza, który przywiózł sporo modeli swoich podopiecznych i nazbierał tych pucharków całkiem spory woreczek. Chociaż daje się zauważyć, że podopieczni Puchacza depczą im po piętach bez żadnego szacunku dla starszych i zaraz zaczną im skrobać marchewki.

Przy okazji ceremonii wręczenia udało się przemycić mała prywatę. Wojtek wręczył MiSzy legitymację sędziowską z potwierdzeniem nadania drugiej kategorii sędziowskiej. Wiem, wiem, głupio to wygląda, Wojtek – Miszy – w Rypinie, jakby nie mógł w Inowrocławiu… Rzecz w tym, że Marian Taborek , przewodniczący Kolegium Sędziów CKM LOK prosił, żeby to się odbyło w oficjalnych okolicznościach na jakimś konkursie, co i zostało dopełnione.

Pozostało spakować się, zapakować się i udać w domowe pielesze. Wojtek magicznym sposobem uzupełnił zasoby cateringowe, więc droga upływała nam w przyjemnej atmosferze, na trasie wyprzedziliśmy MiSzę, który wyjechał sporo przed nami i już po ciemku dopchaliśmy się do Inowrocławia.

Share this content: