Ładowanie

VI Konkurs i Wystawa Makiet w Rypinie

VI Konkurs i Wystawa Makiet w Rypinie

27.02.2016

Bajka o tym jak inowrocławskie modelarze łomot straszliwy w sławetnym mieście Rypinie dostali.

Do legendy przejdą zapewne awantury i przypadki inowrocławskiego hufca kartonowego, któren to wybrał się dnia dwudziestego i ósmego miesiąca februara do sławetnego grodu Rypina aby się tam z innymi hufcami w szlachetnym boju modelarskim potykać. Pokolenia będą powtarzać sobie historyję ową straszliwą i ze zgrozą wspominać cięgi okrutne, jakie tam nasi śmiałkowie dostali i jak pychę swą i dumę w kieszenie powkładać musieli i kulejąc, z płaczem, do domu i dziatek powrócić zmuszonymi byli. A zaczęła się historia owa całkiem zwyczajnie, tak jak się historie podobne zwykle zaczynają, czyli od początku.

Najsamwprzód skromny piszący te słowa zebrał się do kupy, zwlókł się z łoża i posiliwszy się skromną jajecznicą z jaj ośmiu na boczku dobrze przysmażonych a pajdą chleba z masłem, jako że dzień postnym nie był, uruchomił swego stalowego rumaka i wyruszył w stronę Ziemi Dobrzyńskiej. Rozliczne musiał zwalczać na swej drodze przeszkody, a to osobówki wleczące się traktem, które mimo pory wczesnej ruch blokowały, a to traktory, które z pierwszymi powiewami wiosny pobudziły się ze snu zimowego i wyruszyły szukać żeru, a to trolle okrutne bezlitośnie zdzierające z podróżnych 3,20 za autostradę, a to wreszcie mgłę przepotężną, którą, rzekłbyś, sama natura zesłała aby śmiałka od szlachetnego zamiaru odwieść i go zastraszyć. Zwalczając rozliczne te koleje losu parł śmiałek naprzód nieustraszenie aby wreszcie dotrzeć do grodu nad Rypienicą i triumfalnie obwieścić swoje przybycie zaskoczonym gospodarzom, którzy ze zdziwienia oczy zaspane przecierali, gdyż pewni będąc, że mgła hufce w drodze zatrzyma, pola bitwy przygotować jeszcze nie zdążyli. Nasz bohater tedy rzucił się pomagać, a to pole udeptywać, a to stoliki nosić, słusznie sobie miarkując, że robić i tak nie ma co, a z nudów to ino uświerknąć można. Jako też arenę naszykować przed przybyciem pierwszych rywali zdołali, a nawet modele swoje zgłosić do konkursu, jako że wcześniej o tem jakoś nie pomyślał, już to z ociężałości umysłowej, już to z wyrachowania. A jakież to wyrachowanie, zapytasz czytelniku dociekliwy? Otóż korzystając z tego, że gospodarz kartki po stołach rozłożył, gdzie jaki model ustawić zamiaruje, bohater nasz sprawdził kogóż można się w dzisiejszym starciu spodziewać, westchnął ciężko i w życie plan wprowadził perfidny. Otóż modele swoje, z natury ich korabiami będące, a więc w szlachetnej klasie „okrętów” startujące zazwyczaj, zgłosił w sposób przebiegły do klasy dioram i budowli, jako że na podstawce ustawionymi będąc i silikonową śtućną wodą popapranymi do kategorii dioram zaliczyć się również mogły. Tem sposobem japoński pancernik stanął w szranki z kościołem ze śląskiej wioski, śmiechu i radości wszystkim wokół przyczyniając.

Natenczas inne hufce przybywać poczęły, a to z Elbląga, a to z Kutna, a to z Poznania, znad morza jako i z Pomorza, spod Świdnika, jak i okolicznego koleżeństwa przedstawiciele zacni. Jeno hufiec z miasta Łodzi spóźniał się nieco, oni bowiem, już dzień wcześniej przybywszy, niemoc jakowąś odczuwali i zmęczenie straszliwe, aliści wreszcie i oni nadciągnęli.

Nasi dotarli w liczbie niemałej. Wpierw Andrzej z Bartim wtargnęli na plac z trąbieniem donośnym, okoliczne niewiasty strasząc i zamętu przyczyniając. Za nimi bydgoska drużyna , jako to Boguś, Kryspin i Fokker pod wodza niestrudzonego Kurta. Na koniec pojedynczo dotarł Stefan, który z Janikowa najdalej mając, wcale nie przyjechał ostatni. Na koniec cichuteńko wtoczył się Misza z żoną tym samym wzmacniając siły nasze do ilości straszliwej, przed którą inne drużyny powinny w popłochu pierzchnąć zostawiając po sobie tuman kurzu. Tyle, że nie pierzchły… Modeli też nawieźli ilości straszliwe, w czem wyróżnił się zwłaszcza Boguś, który przywiózł model niszczyciela „Warszawa”, owoc dziesięciu lat … ciężkiego lenistwa.

Z każdą minutą przybywało chętnych by stanąć w szranki, z każdą minutą przybywało modeli na stole, z każdą minuta pogłębiała się bladość lic gospodarzy, którzy zamiarowali modeli mieć tak koło setki, a ostatecznie mieli tych setek trzy i jeszcze naddatek. Ilość ta była powodem, że komisyja sędziowska do pracy swej trudnej a odpowiedzialnej ruszyła z opóźnieniem okrutnym, ale rzec trzeba iż robotę swoją wykonywała solidnie i bez zbędnego pośpiechu, tak aby rzecz rozważyć rozumnie, a i pochopnym sądem nikogo nie ukrzywdzić.

Zawodnicy natenczas udali się do kącika i tam z gorliwością nadprzykładną nie pozwolili aby się zmarnowały chleby, ogórki, jako też smalec przedni, powidła, a kawa i herbata takoż. Później nieco nie pozwolili również zmarnować klusek ziemniaczanych cudnej urody, już to z twarogiem, już to z kapustą podawanych. Wszystkie te rzeczy przed zmarnowaniem uratowane zostały w sposób budzący zachwyt wśród postronnych, a nierzadko nawet trwogę.

Komisyja wreszcie zadania swoje wypełniła i utrudzona wielce udała się na zliczanie punktów, co czasu zabrało znowu mało wiele, przez czas ów gospodarz zabawiał zebranych a to wierszem, a to dykteryjką dowcipną, a to piosenką, aż wreszcie przyszło do wyników ogłoszenia. Stał nasz hufiec dzielny… I stał… I jak stał, tak został, albowiem poza jednym medalem srebrnym, który Andrzej za lokomotywę otrzymał, niczego więcej odbierać nam nie nakazano. I kiedy wreszcie padły słowa znamienne, iż imprezy koniec to jest i do domów można się udawać, płacz i zgrzytanie zębów rozległy się w obozie naszym, i biadanie nad dolą, ach, niedolą, a złorzeczenia, a narzekania, a zapowiedzi, że „za rok, to ho ho”! Tak tedy poczekajmy, co też za rok ho ho, a na razie cieszmy się iż jeden choć medal dostać się nam udało, co rozmiar sromoty nieco umniejsza, choć zmazać jej do końca nie zdoła.

Share this content: