Ładowanie

V Ogólnopolski Konkurs Modeli Kartonowych – Czarna Białostocka

V Ogólnopolski Konkurs Modeli Kartonowych – Czarna Białostocka

29-30.06.2019

Psychotropy, tani alkohol bez akcyzy, seks pozamałżeński z elementami homoseksualnymi. Nie tego spodziewalibyście się po konkursie modelarskim, prawda? I słusznie, bo tego akurat nie było. Co w takim razie było? Po kolei.

Najpierw było jechane. Jechane było sporo, najpierw Maciej musiał przyjechać do Inowrocławia, skąd zabierał mnie, potem, już we dwóch, pojechaliśmy do Bydgoszczy, skąd zabraliśmy Kurta i Piotra, i wreszcie, kompletną ekipą ruszyliśmy w stronę Czarnej Białostockiej, włączywszy uprzednio i nawigację, i kolegę Yanosika, i jeszcze zdrowy rozsądek. Wszystko to bladym świtem. W sumie, nie takim bladym, bo to koniec czerwca. Ale jakby to był maj, na przykład, to byłoby bladym świtem. A w grudniu, na przykład, to byłoby całkiem po ciemku. Ale był czerwiec, więc było jasno. Nie musiało. Ale było.

Potem było witane. Witania było sporo, bo do Czarnej Białostockiej zjechało się w tym roku sporo znajomych, więc było z kim się witać. Witaliśmy się z wszystkimi serdecznie i radośnie, dziwiąc się tylko nieco, dlaczego leżą pod drzewami. Wyjaśniło się później, ale o tym później.

Potem było rozstawiane. Ponieważ modeli nawieźliśmy tyle, że torby przez drogę trzymaliśmy na kolanach, to rozstawiania było sporo. Na szczęście organizatorzy mieli przygotowane karty startowe i przyzwoicie oznakowali stoliki pod modele, więc szło to całkiem sprawnie. Porozstawialiśmy. Przy okazji pooglądaliśmy sobie, co tam już stoi, a stało zacnie. Stało już sporo. I praktycznie w każdej klasie jakieś cudeńko, na którym chciało się oko zawiesić na dłużej.

Potem było ciepło. Ciepła było na tyle sporo, że zamiast szwendać się po okolicy, jak to zwykle robimy, woleliśmy poleżeć pod drzewami. Drzew akurat w Czarnej Białostockiej nie brakuje, starczyło dla wszystkich i jeszcze jest spory zapas na kolejne lata. Sama Czarna Białostocka jest prawdopodobnie wybudowana na polanie w środku puszczy. Fajnie. W każdym razie, mi się podoba. Może komuś nie, ale mi akurat się podoba.

Potem było miło. Pojechaliśmy na nocleg do sąsiedniej wioski i okazało się, że jest fajnie. Całkiem przyzwoicie za całkiem nieduże pieniądze. Potem się okazało, że oprócz nas jeszcze kilka osób tam nocleguje, więc jest całkiem fajnie. Na tyle fajnie, że odpaliliśmy grilla. To zwabiło nocujących dwie posesje dalej i zrobiło się jeszcze milej. Stu chłopa w ogródku dziesięć na dziesięć metrów, to jest nawet bardzo miło. Tak miło było do późnych godzin wieczornych, po czym towarzystwo jakoś tak się rozlazło. To my też, z tym że my akurat musieliśmy wleźć, bo spaliśmy na pięterku.

Potem było rano. Rano było długo, bo rozleniwione towarzystwo zbierało się, i zbierało, i zbierało i posuwało nawet do tak skandalicznych czynów, jak podrzemywanie w ciuchach na łóżku, co jest karygodne, obrzydliwe i trzeba nie mieć kultury i wychowania. W końcu się jednak wygramoliliśmy i pojechaliśmy na salę.

Potem znowu było ciepło… Jak jest ciepło to się leży, tak? No właśnie.

Potem było sympatycznie. Sympatycznego było sporo, bo kilka wyróżnień dostaliśmy, co zresztą nie dziwi, bo przecież Kurt jakby nie dostał, to byłoby dziwne, Piotr, znany modelarz kartonowy, również, moje emerytowane chabety też coś wyparskały (teraz już naprawdę idą w pudełku na szafę, i nic, ale to nic, mnie nie przekona, żeby je jeszcze gdzieś wozić). A ponieważ w Czarnej za wyróżnienie dają garnuszki, fakt, puste, ale i tak wyglądaliśmy jak ciotka Trutka w drodze na sobotni jarmark. Garnuszki cudo urody.

Potem było żegnane i dozobaczeniane. Pożegnaliśmy się, podziękowaliśmy, wsiedliśmy do modelowozu i ruszyliśmy w drogę. W drodze Piotr tak subtelnie i delikatnie wspominał, że tu w okolicy jest taki jeden pomnik, nie żeby ważny, nie, nie zawracajcie sobie głowy, jasne, taki, wiecie, dosyć istotny, ale nie, skąd, przecież nie mamy czasu i w ogóle, ale grzech nie zajrzeć, jasne, przecież nie będziemy taki kawał drogi zbaczać, że w końcu zboczyliśmy te dwa kilometry i pojechaliśmy obejrzeć pomnik żołnierzy Armii Modlin pod Mławą.

Potem było jechane i jechane i jechane, aż zrobiła się Bydgoszcz, a potem zrobił się Inowrocław, i wreszcie pomachałem Maciejowi na pożegnanie ze szlochem żegnając gasnące w wieczornym mroku tylne światła jego samochodu…

A potem był poniedziałek, ale to już osobna historia.

A na koniec tylko chciałbym dodać, że panowie czarnobiałostoczanie, czy jak tam się na Was mówi, dzięki, było fajnie, za rok pewnie zajrzymy do Was znowu.

Share this content: