XIV Ogólnopolski Konkurs Modeli Kartonowych PRZECISZÓW
19-21.09.2014
Wyjazd do Przeciszowa w sensie taktycznym, zaczął się dla mnie w czwartek wczesnym popołudniem. Otóż właśnie w czwartek po południu poczułem pod lewą nogą „brzdęk” po czym usłyszałem gdzieś z czeluści silnika „a kuku” i cichutki chichot. Zgadza się, poszła linka sprzęgła… Przed oczyma ujrzałem już czarne plamy, ale nic, uparłem się, że dam radę. Zważywszy, że byłem akurat w centrum Barcina, na dawanie rady miałem dokładnie 24 kilometry. Jak zmienia się biegi w samochodzie dostawczym z niedziałającym pedałem sprzęgła nie będę opowiadał, bo to wiedza tajemna i tylko dla wtajemniczonych, niemniej, udało mi się zjechać do Inowrocławia i dowlec do mechanika, gdzie usłyszałem owe dwa słowa, których obawiałem się całą drogę… „Przyjedź rano”… Cóż takiego strasznego jest w tych słowach? Przecież nie niosą one wcale, na pozór, żadnego ładunku emocji… W praktyce oznaczały one, że nie, nie wyjadę na trasę o godzinie ósmej zero zero, i nie skończę o godzinie czternastej. Oznaczały, że wyjadę, jak pan mechanik zrobi, co ma zrobić, a wrócę, jak się wyrobię… Nad głową uformowała mi się chmurka, w której wprawne oko z łatwością wyróżniało kształty czaszek, spiral i siekier, a okoliczna ludność nie mogła wyjść z podziwu: „gaz wiezie, a z kabiny mięso leci…” W piątek rano, o godzinie siódmej pięćdziesiąt pięć stałem pod warsztatem i z niecierpliwością potupywałem moim nowym, okutym lakierkiem. O godzinie ósmej pięćdziesiąt wyjeżdżałem z warsztatu. O godzinie dziewiątej dwadzieścia byłem załadowany i śmigałem na trasę. Od godziny dziesiątej zaczęło się: traktory – kombajny – rowerzyści – traktory – rowerzyści – kierowcy z Mogilna jadący w terenie niezabudowanym czterdzieści pięć na godzinę… Wszyscy klienci na telefon, którzy mogą zadzwonić przez calusieńki okrąglutki tydzień właśnie ten piątek wybrali sobie na dzwonienie. Duszę prawy pedał, aż się w podłodze dziura robi, a moja trasę można prześledzić gołym okiem po śladach czarnego dymu na krzakach w pobliżu szosy, i już (już!) o godzinie piętnastej z minutami jestem z powrotem na placu. Szybki sprint, prysznic, amciu – amciu i kilka minut po szesnastej jestem na Rynku. Krzysztof już siedzi na ławce z Krystianem i z Wojtkiem. Ładujemy się do Opla i… I wreszcie jedziemy!
PIĄTEK
Jedziemy. Jedziemy przez Kruszwicę, Radziejów i Brześć na Kowal. W Kowalu wbijamy się na autostradę i śmigamy. Przez następną godzinę nudy. Ekrany, pola, pola, ekrany. Nudy. Stryków. Zjeżdżamy. Nawigacja ciągnie nas dookoła Łodzi. Mam wrażenie, że co zyskaliśmy na autostradzie, to właśnie poszło… Wyjazd z Łodzi. Z trzech pasów robi się jeden, bo na dwóch pozostałych drogowcy postawili pachołki i poszli do domu. Dwadzieścia kilometrów do Tuszyna robimy w godzinę. Ale po tej godzinie już bez przeszkód śmigamy dalej. Za Katowicami nawigacja zaczyna mieć głupie pomysły. Najpierw chce jechać przez Sosnowiec, potem przez Chrzanów, wreszcie przez Trzebinię. Kłócę się z nią na tyle skutecznie, że Krzysztof słucha mnie, a nie jej i trafiamy bez problemu, chociaż przez Oświęcim, nie wiedzieć czemu, jedziemy dwa razy. Pod salą gimnastyczną LKS Przeciszovia tłum ludzi. Stoją, palą… Skończyło im się „co trzeba”, a Marcinek z Wrocławia obchodzi czterdziestkę. W tej sytuacji wyciągamy służbową beczułkę, uzupełniamy i wchodzimy na salę. Takiego wejścia, jak mieliśmy, Przeciszów nie pamięta… Dobrze, że w porę nadmuchaliśmy materace, bo potem mógłby być z tym problem. Jak się okazuje, są już Górnoślązacy, są Łodziacy, są Poznaniacy z Mikserem na czele, czyli sami twardzi zawodnicy… Witaliśmy się do trzeciej, a potem ktoś wyłączył prąd.
SOBOTA
Podjeżdżamy pod salę, wyciągamy modele i idziemy się rozstawiać. Wchodzimy na salę i nogi się nam uginają… Modeli zatrzęsienie i to takich, że patrzymy na siebie z Krzysztofem i widzę w jego oczach to samo, co nurtuje od chwili i mnie: „A może schować te nasze wypociny i udawać, że przyjechaliśmy turystycznie, bo wstydu się tylko najemy?…” Ale nic, dzielnie się rozstawiamy. Dużo nie mamy, Krzycha jeden śmigłowiec, mój motorek, okręcik, Honker i ciuchcia, Miszy robocik i parę modeli od Miszątek. Robimy sobie przegląd sali. Obłęd… Co model, to mistrzowski i w dodatku co chwilę ktoś przyjeżdża i jeszcze dokłada. W sumie nazbierało się tego koło sześciu setek. Sporo dużych okrętów, mnóstwo świetnej pancerki, w większości malowanej, na oko, co model to rok roboty. Dookoła zatrzęsienie stoisk wydawców, przyjechali chyba wszyscy, a kogo zabrakło, to dojechał niedzielę. Pojawili się nawet ci wydawcy, którzy nie pojawiają się w ogóle i nigdzie, a mają do Przeciszowa drogę przez kraj calusieńki z góry na dół… Zważywszy, że to polskie firmy dyktują warunki na rynku modelarstwa kartonowego, to jest to taka sytuacja, jak gdyby na konkursie w, dajmy na to Kołczygłowach wystawili stoiska firmowe właściciele Hasegawy, Tamiyi, Airfixa, Hobby-Bossa, Italieri, Trumpetera, i osobiście z tych stoisk sprzedawali towar z duuuużymi zniżkami. Z modelarzy też są wszyscy, którzy w papierze mają coś do powiedzenia, spora grupa zagraniczna, są Ukraińcy, są Czesi, są Słowacy oraz (a nawet zwłaszcza) Słowaczki. I to Słowaczki – modelarki kartonowe, a nie Słowaczki towarzyszące. Katarina w niedzielę nie raz i nie dwa biegała po medale. A ma na czym biegać, oj ma… Trzeba przyznać, że na Słowacji młodzież mają dorodną… W tej sytuacji zrobiliśmy najlepsze co zrobić mogliśmy, czyli poszliśmy na obiad. Po obiedzie wiadomo, gadka szmatka, łażenie w kółko po sali, nawiedka, podglądanie, i zeszło do momentu, kiedy z sali zaczęli pomału wyganiać, bo będą sędziować. Ponieważ do sędziowania mieli komplet, udaliśmy się na nocleg, gdzie jak się okazało miejscowa drużyna w kopanej, czyli LKS Przeciszovia podejmowała w ramach siódmej, czy ósmej ligi jakąś inną drużynę. Musiała być inna, bo była w innych koszulkach. No to poszliśmy kibicować. Takiego dopingu Przeciszovia jeszcze nie miała. Stanęli obok siebie kibice Cuiavii, Zawiszy, Śląska, ŁKS-u, Lecha i Pogoni i wspólnie darli gardła za Przeciszovią! Nasi wygrali 4:2. Z tych sześciu bramek pięć strzelili zawodnicy gospodarzy… Generalnie, kiedyś wyraziłem się, że w trzeciej lidze, na która zazwyczaj chodzę, jest kopanina, a nie piłka. Myliłem się…
Potem poszliśmy za salę gimnastyczną, gdzie chłopaki z Wrocławia właśnie rozpalali grilla w lesie za pomocą butli z gazem. No to się podłączyliśmy. Strażnikiem ognia został mianowany Mikser, kiełbasa prędko więc została zepchnięta na pozycję drugoplanowego artykułu konsumpcyjnego, przegrywając ze środkami nie wymagającymi gryzienia. co ciekawe, jak teraz konstatuję ze zdumieniem, rozmawialiśmy o wszystkim, to jest, o dupach, o samochodach, o archeologach – alkoholikach, o stu tysiącach innych rzeczy, za wyjątkiem polityki. I tak nam zeszło do nocy.
NIEDZIELA
Rano wybieramy model na naszą specjalną. Po wstępnych oględzinach w grę wchodzi około setki modeli… Trzeba więc zmienić kryteria, i naszą dostaje śmigłowiec Mi-24, bo to prawie, że z Inowrocławia. Prawie, bo ma czerwone gwiazdy, ale co tam. Jak się potem okazało, nie wybraliśmy źle, w swojej klasie był pierwszy. Wyników w Przeciszowie niby nie ogłasza się wcześniej, ale… Ale Łukasz w zamieszaniu na chwilę zostawił protokół na wierzchu i już po chwili stwierdził, że równie dobrze może to skserować i powiesić, przynajmniej mniej mu wyplamią, wygniotą i zaślinią. Oczywiście też sobie zajrzeliśmy. I mały szok. Krzysztof w lotniczych – open – złoto. Misza w figurkach srebro (chyba, nie pamiętam), ja za wusukę złoto w kołowych – open i za Razumnego srebro w okrętach open. Zwłaszcza z tego srebra jestem dumny, bo przegrałem tylko z Tomkiem Guzem! Miszęta też nazbierały, za czołg, za samolot, za dwie figurki, a nagród dostały, a fajnych, aż kusiło całą drogę, żeby tam pobobrować w tych ichnich paczuszkach. Po obiedzie wydarzenie niecodzienne. Otwarcie wystawy rysunków wykonanych techniką komputerową pod nazwą „Lancaster w ogniu” w całości poświęconej temu samolotowi, a w otwarciu uczestniczy… autentyczny lotnik-bombardier, członek załogi Lancastera z Dywizjonu Ziemi Mazowieckiej. Dziadek mimo swoich 96 (dziewięćdziesięciu sześciu) lat całkiem jeszcze dziarski, chociaż głuchy na jedną stronę, ale opowiada ze swadą, z humorem, chociaż trzeba się nieco skupić, żeby dosłyszeć i zrozumieć. Co będę krył, lekuchno się wzruszyłem na tym spotkaniu, a widziałem, że nie ja jeden. Idziemy na zakończenie imprezy. Idzie sprawnie, chociaż ciasno i nagłośnienie nieco dodupowate, cokolwiek można zrozumieć tylko w połowie odległości między głośnikami. Odbieramy nasze, odbieramy za Miszęta, i z przyzwoitości stoimy i klaszczemy do końca, chociaż na żadne specjalne już nie liczymy, aż tu nagle… „Grand Prix wydawnictwa GPM z Łodzi – Krzysztof Zabłocki za model śmigłowca Mi-14PŁ”!!! Ta dam!
Ale dosyć tego dobrego, pakujemy się, żegnamy zbierając od wszystkich, ale to wszystkich zapewnienia, że widzimy się w Inowrocławiu, i śmigamy. Tym razem mam się nie odzywać i nie kłócić z nawigacją. Dobrze… Jedziemy. Jest dobrze. W Częstochowie nawigacja próbuje nas wpuścić w jakieś osiedle. Krzychu zaczyna się kłócić z nawigacją. Nic nie mówię. Jedziemy. W Łodzi nawigacja wpuszcza nas w centrum miasta, przeprasza, że nie wiedziała, że tam będzie rozkopane, raz każe w lewo, za chwilę w prawo, wreszcie stwierdza, że jesteśmy świnie, strzela focha i do końca Łodzi patrzy w okno bez słowa. Dajemy radę, jedziemy stara jedynką przez Zgierz, Łęczycę, Krośniewice, Kowal. Od Zgierza zaczyna się mecz… Jedziemy i słuchamy. Pod koniec trzeciego seta wjeżdżamy na inowrocławski rynek. Wojtek wydzwoniony wcześniej już czeka, więc tylko myk-myk i śmigamy po domach. Ostatniego seta oglądałem już w swoim telewizorze.
Share this content:
Opublikuj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.