Ładowanie

III Chełmżyński Festiwal Modelarski

III Chełmżyński Festiwal Modelarski

19-20.07.2014

KONKURS W CHEŁMŻY (okiem kartonowym)

Na wyjazd do Chełmży cieszyliśmy się jak dzieci od dłuższego czasu. Bo to i wakacje, i lato, i ciepło, i kumple dawno nie widziani, i atmosfera zawsze sympatyczna, i w ogóle – dawno nic się nie działo i ciało modelarskie – wyposzczone domagało się samo nowych doznań wyjazdowych. Tak więc wyjazd potraktowaliśmy bardziej jako wypad relaksacyjny, niż typowo sportowo – „medalodajny”, co nie znaczy absolutnie, że sportowo odpuściliśmy, wręcz przeciwnie, każdy wyciągnął, co tam miał najlepszego, przecież po osiągnięciu pewnego poziomu nie wypada pokazywać byle czego, prawda?

Postanowiliśmy sobie za to, że jak nam nic nie dadzą, to się nie kłócimy i nie obrażamy. W moim przypadku problem całkiem zniknął, ponieważ tydzień przed imprezą zadzwonił Marek i poprosił mnie o koordynowanie pracy komisji sędziowskiej od modeli kartonowych, co, nie ukrywam, przyjąłem jako komplement, ale co automatycznie wykluczyło mnie z rywalizacji i z troski „a co dostałem?”.

No i pojechaliśmy. Przygarnięty litościwie przez Grzesia Mądrego do jego wozu byłem absolutnie zwolniony z deptania pedałów, uważania na drogę i kręcenia kółkiem, co mi się nawet całkiem podobało.

Po przyjeździe do Chełmży i wejściu na salę konkursową kolana mi nieco zmiękły… Ilość i poziom modeli kartonowych wzbudził moje autentyczne obawy o to, czy organizatorzy, i czy ja osobiście, zdołamy to ogarnąć. Ale już po wejściu do biura zawodów obawy rozwiały się jak poranna mgła nad Jeziorem Chełmżyńskim. Widok Łukasza Bonesa za komputerem zadziałał jak najlepsze ziółka uspokajające. I nie pomyliłem się. Listy modeli do sędziowania przygotowane na czas, a nawet przed czasem, bez błędów, poza kilkoma przypadkami, w których koledzy modelarze uparli się źle wpisać klasę modelu, pełen spokój i wrażenie absolutnego panowania nad sytuacją w każdym momencie.

Nieco więcej kłopotu sprawiło zebranie komisji sędziowskiej, szukanie sędziów już w dniu konkursu zawsze jest problematyczne, tym bardziej, że liczba modeli wymuszała raczej organizację kilku małych komisji, niż jednej wielkiej. W takiej wielkiej komisji, liczącej 7-8 osób z reguły ci z tyłu nie mogą się dopchać do modelu, nie wiedzą, albo nie słyszą, co się mówi z przodu, z reguły po kilku minutach zaczynają się zajmować czymś zupełnie innym. Osobiście uważam, że dwie komisje 3-4 osobowe lepiej i szybciej wykonają robotę, niż jedna 8-osobowa. Tym razem udało się zebrać dwie komisje: jedną 3-osobową, drugą 4-osobową, i tak dobrać klasy, że ani jeden sędzia nie miał okazji do oceny własnego modelu.

Sędziowanie poszło sprawnie i bez większych kontrowersji. Zaledwie w dwóch, czy trzech przypadkach miałem delikatne wątpliwości co do kolejności modeli w klasie, ale za każdym razem komisja potrafiła swój werdykt obronić. Wyniki został błyskawicznie wprowadzone do systemu komputerowego, sprawdzone, zweryfikowane i właściwie pół godziny po sędziowaniu biuro było gotowe do drukowania dyplomów. Brawo, sprawność godna najwyższych pochwał.

Kilka słów o modelach, siłą rzeczy o modelach kartonowych. Pierwsze, co rzuciło się w oczy zaraz po wejściu na salę – mało okrętów. A dużych okrętów praktycznie wcale. Poza modelem krążownika Nisshin litewskiego modelarza Vilmantasa Norkusa dużych okrętów nie zaobserwowano. Zdaję sobie sprawę, że duże okręty to działka bardzo wymagająca, nazywana często klasą „królewską”, ale małych okrętów również zabrakło… Sytuację ratowały monitory rzeczne i żaglówki klasy Kogi Elbląskiej. Obrodziło za to w okrętach podwodnych, ale jak się okazało, modeli było sporo, za to autorów bodajże tylko trzech.

Niezbyt licznie reprezentowane były pojazdy gąsienicowe. Osoby przyzwyczajone do długich szeregów Panter i Tygrysów, tak charakterystycznych dla konkursów modelarskich, mogli być nieco rozczarowani, jednak ilość w zupełności rekompensował poziom wystawionych prac.

Obecność na konkursie braci Harłozińskich z Torunia gwarantowała dużą liczbę i wysoką jakość modeli lotniczych. Samolotów było naprawdę sporo, i to samolotów dobrych. Tutaj komisje sędziowskie miały naprawdę trudny orzech do zgryzienia, i przy tych właśnie klasach spędziły najwięcej czasu. Gdyby w konkursie oceniano modele systemem punktowym to różnice między wyróżnionymi modelami nie przekroczyłyby prawdopodobnie pojedynczych oczek.

W pozostałych klasach zwracała uwagę zwłaszcza duża liczba budowli i figurek – efekt pracy młodych modelarzy z Chełmży. To cieszy. Cieszy również stale rosnący poziom chełmżyńskiej młodzieży, do niedawna znanej ze znakomitych rezultatów w modelarstwie plastikowym, a od jakiegoś czasu z powodzeniem startującej w kartonie. Za kilka lat będzie głośno o zawodnikach Combata, o ile oczywiście nie zniechęcą się – karton jest tworzywem trudnym i wymagającym sporo doświadczenia.

Kilka słów o ogólnej organizacji imprezy. Organizatorzy nowych konkursów na modelarskiej mapie Polski, a do takich jeszcze, póki co, należy Chełmża, zauważyli bardzo słusznie, że organizacja konkursu nie sprowadza się tylko do zakupienia medali i ustawienia stołów. Należy włożyć olbrzymią ilość pracy w wypromowanie imprezy w lokalnym środowisku, w zorganizowanie sali, medali, stołów, dyplomów, taśmy klejącej i mnóstwa innych rzeczy, o których przeciętny zawodnik, czy widz nie ma pojęcia, a i nie ma potrzeby, żeby pojęcie miał. Ponadto trzeba spowodować, żeby modelarze, czyli ci, dla których przede wszystkim jest stworzony konkurs, mieli ochotę na ów konkurs przyjechać. W przypadku zawodów nie zaliczanych do punktacji, rankingów, zestawień, centralnych rozdzielników, wcale nie jest to takie oczywiste. Czy chełmżyńscy organizatorzy poradzili sobie z tym zadaniem? Owszem, poradzili sobie, i to z naddatkiem! Po pierwsze – świetnie dobrany termin zawodów, czyli sam środek „martwego sezonu”, po wtóre – znakomita lokalizacja, tu niby zasługi organizatora nie ma, jezioro kąpielowe w środku miasta, pięć minut spacerkiem od sali konkursowej powstało jakby nie patrzeć w sposób naturalny i niezależny, ale z czystej sympatii przypiszmy to chłopakom jako ich zasługę, po kolejne – nastawienie „na modelarza”. Cóż to takiego? Jeśli przeciętny, szary, nieutytułowany modelarz kartonowy (a i plastikowy), często debiutujący w zawodach, jest witany uśmiechem, informacją, gdzie może postawić model, gdzie są karty zgłoszeniowe, jak je wypełnić, gdzie może schować pudełko od modelu, i że na dole (UWAGA!) czeka na niego kawa i ciasto, a o dwunastej dostanie michę znakomitej grochówki, to taki szary modelarz ma wrażenie, że jest tutaj gościem mile widzianym i pożądanym, że cały ten bałagan został spowodowany po to, żeby on mógł pokazać co fajnego przywiózł. Na szczęście rzadko już spotyka się konkursy, gdzie po wejściu na salę modelarz słyszy od Organizatora : „A, modele przywieźliśta? A to postawta tam gdzieś” (cytat autentyczny, autora, miejsce i czas pozwolę sobie przemilczeć). Tymczasem Chełmża to impreza zorganizowana dla modelarzy, a nie dla odfajkowania w kalendarzu imprez. I pewnie dlatego w przyszłym roku trzeba będzie znaleźć większą salę, więcej sędziów, więcej stołów… I dlatego, jeśli za rok zadzwonią do mnie chłopaki z Chełmży i zapytają, czy zgodzę się u nich sędziować, to mimo, że przez to nie będę mógł nic wygrać (a jest co wygrywać, oj jest), to odpowiem „Z dziką rozkoszą!”.

Share this content: