Ładowanie

1/32 HK Models B-25J Mitchell

1/32 HK Models B-25J Mitchell

Model B-25 trafił do szerokiej sprzedaży w 2012 r., wcześniej znane były tylko zdjęcia sklejonego modelu z próbnych form. Co znajdziemy w pudełku, opisałem w mini recenzji w w jednym z wcześniejszych numerów Mini Repliki.

Ale zacznijmy zabawę

Po przejrzeniu instrukcji z zestawu, oraz instrukcji z blaszek Eduarda, postanowiłem zacząć model, od stanowiska tylnego strzelca, powycinałem i obrobiłem wszystkie detale a następnie poobklejałem blaszkami. Na razie wszystko idzie idealnie, ładne odwzorowanie i dobre spasowanie. Idąc w stronę kabiny pilotów, miałem po drodze do sklejenia tylne wejście postanowiłem podmienić je na zamiennik zaproponowany przez znanego czeskiego producenta. Do pewnego momentu wszystko szło idealnie, jednak….. , ale o tym później. Celowo pominąłem na tym etapie komorę bombową, by wykonać przednie wejście, wraz z podstawą wieżyczki górnego strzelca. Analogicznie jak przy tylnym stanowisku, podmieniałem na wyroby Eduarda, blaszane elementy prezentowały się znakomicie. Do komplety brakowało mi jeszcze drzwiczek, które były jednocześnie elementem podłogi. Tutaj wyszedł pierwszy z błędów Eduarda, części składowe były pozamieniane na blaszkach względem instrukcji i musiałem troszkę pokombinować. Ale efekt końcowy jest w pełni zadowalający.

Następnym krokiem było wykonanie komory bombowej. Do tego elementu trzeba było się przyłożyć, wszak w modelu ma prawie 10 cm długości i będzie widoczna od spodu.

Samo spasowanie na sucho, było bardzo dobre, podstawowe elementy łączyły się na zatrzaski i po złączeniu w jedną bryłę stanowiła mocną konstrukcję.

Poszczególne elementy zostały oczyszczone i po zapoznaniu się z instrukcjami z modelu i blaszek zaplanowałem kolejność montażu.

Na początek po oklejałem każdą ze ścianek komory odpowiednią ilością blaszek, oraz dodałem od siebie odrobinę drucików imitujących okablowanie. Przeglądając instrukcję znalazłem jeszcze jeden element, którego nie mogłem znaleźć na wypraskach. Przeglądając diagramy z częściami zauważyłem malutką blaszkę ufundowaną przez producenta modelu. Tam był ten nieszczęsny element, chwilka obróbki i część została wklejona na swoje miejsce. Mając sklejoną komorę, na warsztat trafiły drzwi komory bombowej. Na początku wydawały się dosyć łatwym elementem do wykonania, niestety życie zweryfikowało to. Jedne z drzwi okleiłem za pierwszym razem,  będąc podbudowanym, zabrałem się za drugi drzwi. I tutaj trafiła kosa na kamień. Wewnętrzna struktura drzwi tak charakterystyczna dla B-25 została poprawie naklejona dopiero za 4 razem, gdy obawiałem się ze nie dam rady.

Mając posklejane elementu komory postanowiłem co nieco pomalować, przeglądając dostępną mi dokumentację pomalowałem ją na kolor H158 Interior Green. Po wyschnięciu farby poszczególne detale pomalowałem odpowiednimi kolorami i delikatnie ją zużyłem.

Następnym etapem był kokpit, wraz z przedziałem radiooperatora.

Elementy składowe kokpitu szybciutko powycinałem i obrobiłem papierkiem ściernym, wstępne pasowanie było na poziome Tamiyi, co bardzo mnie ucieszyło. Na stół trafiły blaszki Eduarda wspomagane dokumentacją i zaczęła się weryfikacja, co podmienić na blaszany substytut, a co zostawić.

Postanowiłem wymienić fotele, na bardziej delikatne i bardziej poprawne niż te które zaproponował producent. Jednak i Eduard nie wystrzegł się błędów, zaproponowane przez Czechów płyty pancerne chroniące pilotów nie zawsze były stosowane i moje płyty wylądowały w składziku części nieużywanych. Z blaszek wykorzystałem jeszcze pasy fototrawione oraz wszelkiego rodzaju skrzynki i pudełeczka. Po raz pierwszy miałem stosować blaszki które nie wymagają klejenia, szybka konsultacja z kolegą (dzięki Karolu) naprowadziła mnie na dobrą drogę. Mając przygotowany kokpit do malowania pomalowałem go odpowiednikiem Bronze Green. Po wyschnięciu farby powklejałem wszystkie elementu wcześniej przygotowane oraz uzupełniłem imitacjami przewodów. Delikatnie nadałem mu wygląd używanego kokpitu poprzez naniesienie obić oraz pigmentów. Następnie przykleiłem samoprzylepne blaszki i w ten sposób kokpit był zrobiony.  

W Bytomiu zakupiłem od producenta zestaw żywiczno-blaszanych polepszaczy do zwaloryzowania kokpitu, jednak po dokładnej weryfikacji, postanowiłem tylko użyć tych elementów, za pomocą których mógłbym wykonać przejście pomiędzy kabiną radiooperatora a kabiną bombardiera. Nie było tego wiele i miałem nadzieję ze po sklejeniu będzie coś widać i nie będą to pieniądze wyrzucone w błoto. Instrukcja do tego zestawu była koszmarna, blachy pancerne i nijak do siebie nie pasowało. Dwa długie wieczory pozwoliły na wykonanie w miarę zadowalającego elementu. Po sklejeniu odłożyłem na bok i na warsztat trafił przedział radiowy. Najbardziej rozbudowanym elementem jest fragment podłogi z podstawą wieży górnego strzelca.. Obrobienie plastikowych części i wzbogacenie ich Eduardowymi dodatkami zajęło mi jeden wieczór. Pozostało już malowanie i można prawie zamykać kadłub.

Ale nie tak szybko, o mało co a zapomniałbym o przednim podwoziu. Goleń podwozia z zestawu wygląda bardzo ładnie, ale jednak miałem obawy ze pod ciężarem obciążenia może nie wytrzymać, postanowiłem wymienić je na metolowy substytut. Przeszczep okazał się bardzo udany, goleń pasowała jak ulał. Dodatkowo wkleiłem obciążenie.

Wydawało mi się wtedy że wszystko mam już gotowe do złożenia kadłuba w całość, jednak myliłem się to i to bardzo.

Podglądając zdjęcia zauważałem na burtach taką wykładzinę pikowaną, pod którą były schowane wszystkie przewody, a i zapewne miała to przy okazji być wykładzina ocieplająco-wygłuszająca. Mając w pamięci kształt wykładziny udałem się do pobliskiego Tesco by znaleźć materiał imitujący wykładzinę, który gdzieś kiedyś widziałem. Od razu udałem się na stoisko z akcesoriami i oczywiście się nie pomyliłem, denka od talerzyków na grilla były idealne. Zostawiwszy rodzinkę na zakupach pognałem do domu czy prędzej, by sprawdzić czy moja teoria się sprawdzi. Wycięty kawałek pokazał idealne odwzorowanie, niestety rodzinka wróciła z zakupów i atmosfera zrobiła się napięta. Odłożyłem dłubanie na dwa dni w celu załagodzenia atmosfery w domu. Po dwudniowym odpoczynku, prace wróciły z nową siłą. Okres bezprodukcyjny zaowocował nowymi pomysłami. Wykonałem dodatkowo półki, oraz urządzenia radiowe za kabiną pilotów. Następnie powyklejałem kadłub imitacją wykładziny. Do zrobienia zostały jeszcze taśmy amunicyjne i boczne stanowiska uzbrojenia. Wykonanie tych elementów zajęły mi kolejne trzy dni. Mając już komplet wyposażenia kadłuba, postanowiłem połączyć wszystko w jedną całość. Łatwiej powiedzieć a trudniej zrobić. Po  upchaniu wszystkich detali, połówki kadłuba sklejałem rzadkim klejem Tamiyi  klejąc na raty. Gdy klej wysechł, zalałem łączenie połówek kadłuba klejem CA, który jednocześnie będzie szpachlą.

Do całkowitego wykonania kadłuba zabrakło jeszcze przedziału bombardiera który mieścił się pod szklrenką na dziobie.  Niby nie ma tam wiele do sklejania, ale jak przyszło co do czego to sporo się tego uzbierało. Podmieniałem co niektóre elementy na fototrawione, które uważałem ze blaszane będą lepsze, i faktycznie są bardziej delikatne niż te zaproponowane przez producenta. A ten element model zapewnie będzie dosyć mocno oglądany. Kabiny są mocno widowiskowe. Tak więc, przyłożywszy się dosyć mocno, pomalowałem na odpowiednie kolorki i ……….

Okazuje się ze pewne elementy fototrawione są albo za małe, albo w ogóle nie pasują. Musiałem się dosyć mocno nagimnastykować, by całość wyglądała tak jak trzeba.

Gdy wszystkie skrzyneczki, magazynki były już na swoim miejscu został do złożenia celownik i zestaw magazynków wraz z taśmami amunicyjnymi. Same magazynki były dosyć proste do wykonania, ale taśmy amunicyjne oklejałem po raz pierwszy. Troszkę zabawy z nimi miałem, ale efekt końcowy zadowolił mnie i to nawet bardzo. Po wklejeniu na swoje miejsce wyglądały jak żywe. Do taśm amunicyjnych dokleiłem makietę kaemów, wzbogaconych o karabinki do linek podtrzymujących biegnących pod przeźroczystą osłoną kabiny. Zanim poprzyklejałem uchwyty do linek, szkiełka zamaskowałem taśmą Tamiyi i następnie przykleiłem uchwyty, które okleiłem taśmą maskującą i pomalowałem H158. Gdy farba wyschła dokleiłem kabinkę składającą się z dwóch części. Miałem troszkę obaw czy aby będzie dobrze spasowane, ale było prawie idealnie. Odrobinka szpachli i wszelakie niedoskonałości zostały zniwelowane. Nadszedł czas na montaż części kadłuba w jedną integralną całość. I tutaj wyszło pierwsze poważne szpachlowanie. Nie wiem już z teraz czy to mój brak umiejętności, czy też niedoskonałość w opracowaniu modelu wymusiła na mnie wklejenie cienkiego plastiku w powstałą szczeliną i następnie zaszpachlowanie. Po dokładnym obrobieniu kadłub stanowił już jedną bryłę i mogłem się delektować piękną sylwetką, oraz…….. martwić się gdzie ustawić model po skończeniu, ale to jeszcze dosyć odległe czasy.  

Mając gotowy kadłub, powycinałem elementy statecznika, jeden wieczór wystarczył by posklejać w jeden element. Pasowanie części na poziomie starszej Tamiyi i użycie szpachli, było raczej symboliczne.

Po statecznikach nadszedł czas na skrzydła i tutaj poszło bardzo szybko, spasowanie części bardzo dobre. Specjalnie dałem więcej kleju, który po wypłynięciu pełnił rolę szpachlówki. Mając sklejone skrzydła, skleiłem i obrobiłem gondole silnikowe, które zostały uzbrojone w metalowe podwozie, które wcześniej zostało pomalowane i wklejone na swoje miejsce.

Gdy skrzydła spokojnie schły schowane w pudełeczku nadszedł czas na obróbkę kadłuba. Czyszczenie i odtwarzanie linii i nitów zajęły mi prawie trzy tygodnie, zapytacie dlaczego tak długo. A to bardzo prosta przyczyna, Model miał być malowany Alcladami, a te farby nie wybaczają błędów. Gdy kadłub miałem już wyczyszczony, wytrasowałem zatarte linie i odtworzyłem nity. Następnie w zastępstwie szpachlówki w płynie pomalowałem szarą olejną farbą w celu wykrycia wszystkich potencjalnych niedoróbek, na moje szczęście w paru miejscach były delikatnie dziurki do zaszpachlowania, ewentualnie słabo doczyszczone miejsca. Niemniej musiałem poświęcić następne parę dni na doprowadzenie do zadowalającego mnie stanu. Gdy miałem już pewność że wszystko jest w jak najlepszym porządku, całość pomalowałem błyszczącą farbą akrylową Gunze. I tutaj odkryłem dla siebie Amerykę, do tej pory akryle omijałem szerokim łukiem, a okazuje się że Gunze zachowuję się jak farby olejne. Model po pomalowaniu lśnił wspaniale czarną głębią koloru. Mając nawyki z emalii odstawiłem całość na 24 godziny w celu całkowitego wyschnięcia i zacząłem się zastanawiać jak to będzie z tymi Alcladami, wszak to miał być mój pierwszy model malowany tymi farbami. Po obejrzeniu paru tutoriali postanowiłem się nie poddawać i jak inni mogą to i ja dam radę.

Na pierwszy ogień poszedł kadłub. Całość postanowiłem pomalować Alcladem 101 jako kolor główny, i na jego bazie zrobić parę paneli w innych kolorach.

Samo malowanie przebiegło dosyć sprawnie, nawet sam się zdziwiłem jak łatwo to idzie. Kadłub starałem się malować równymi warstwami, ale w niektórych miejscach celowo dałem mniej warstw by zróżnicować pokrycie. Kadłub po malowaniu trafił do wcześniej przygotowanego pudełka by farba całkowicie wyschła. Alclad wysycha mniej więcej po 10-15 minutach, ale całkowitą wytrzymałość uzyskuje po 24 godzinach o po tym czasie całość przepolerowałem delikatnie chusteczkami, co doprowadziło do wygładzenia powierzchni i nadało jej dodatkowej głębi. Podbudowany takim wynikiem malowania do malarni trafiły skrzydła i tutaj doznałem szoku. Farba bardzo dziwnie się zachowywała, tworzył się odkurz,  na powierzchni tworzył się jakby kurz. Co się stało, wcześniej było dobrze, a teraz coś nie tak, czyżby coś z aerografem lub farbą. I wtedy doznałem olśnienia, pomiędzy malowaniem kadłuba a skrzydłami malowałem inne elementy i zwiększyłem ciśnienie w kompresorze. Szybka korekcja ciśnienia i Alclad znowu zachowywał się przewidywalnie. Skrzydła trafiły na 24 godzinne leżakowanie i podzieliły los kadłuba. Następnie pomaskowałem wybiórczo co poniektóre panele i pomalowałem różnymi odcieniami, ale nie za bardzo różnymi, nie chciałem uzyskać kolorowej metalicznej papugi. Mając pomalowane główne elementy, odłożyłem wszystko do pudełka i na stół montażowy trafiły repliki Wright Cyclone.

Pobieżna lektura instrukcji i szybkie przeliczenie części z których składa się makieta silnika dała wynik prawie 300 części na obydwa silniki.

Oj to będzie ciężki kawałek modelu do wykonania, wiele elementów powtarzalnych. Ale postanowiłem się nie poddawać. Od czego zacząć, ano najlepiej od początku. Wszystkie  elementu wchodzące w skład makiety zostały wycięte i posegregowane do malutkich pudełeczek. Części  z  każdego  pudełeczka były po kolei oczyszczane z nadlewek. Po tygodniowym oczyszczaniu posegregowałem je według kolorystyki na jakie miały być malowane. Tak o wiele łatwiej było zapanować nad drobnicą. Na zdjęciach widać poszczególne etapy malowania i montażu silników. Po nałożeniu poszczególnych barw nałożyłem washa i nadałem życia w gwiazdy za pomocą preparatu z firmy AK.  Samo wykonanie i odlanie części jest na naprawdę najwyższym światowym poziomie,  spasowanie i kolejność montażu też dobrze świadczy o projektancie modelu. Niestety instrukcja często nie nadąża za modelem i trzeba sporo się zastanawiać i domyślać. Od siebie dodałem tylko imitacje przewodów zapłonowych, te z modelu jakoś mi nie podchodziły. Mając zrobione silniki zabrałem się za osłony silników. Tutaj jest spora porcja dodatków od Eduarda i odpowiednie powklejanie zajęło mi całe sobotnie popołudnie, ale warto. Z blaszkami na pewno prezentuje się bardziej okazale. Osłony pomalowałem odpowiednimi kolorami.

Przed malowaniem nakleiłem znaki z kalkomanii, miałem maski, ale jakoś mi nie udało się ich poprawnie nałożyć i wylądowały w koszu

Nadszedł wreszcie czas na malowanie reszty modelu na kolor Olive Drab. Zakupiłem w sumie 5 różnych odcienia, 2 z Model Mastera, jedna z Humbrola i 2 z Gunze z serii H. Miałem wielką ochotę zobaczyć jak się maluje tak zachwalanymi farbami Gunze i jak pomyślałem tak też zrobiłem. Ale wcześniej poprzyklejałem na model odrobinki soli, które maiły imitować obicia. Pomalowane wcześniej dolne powierzchnie, zabezpieczyłem i przystąpiłem do malowania. Farbę rozcieńczyłem w stosunku 1-2, 5 i …… nie dziwię się zachwytowi modelarzy, malowanie cieniutkimi warstwami powoduje możliwość nadania nierównomiernego pokrycia, tak zwane wyblaknięcia. Po pomalowaniu model odstawiłem na noc, następnego dnia starą szczoteczką do zębów zerwałem sól i stwierdziłem ze tak nie może być, imitacja obić bardziej nadawał się na samoloty japońskie niż na B-25. Szybka decyzja i polerka papierem ściernym usunąłem delikatnie warstwę poprzednio pomalowanej farby.

Po dokładnym oczyszczeniu modelu z pyłu, ponownie zabrałem się za malowanie. I okazał się, że połacie farby, które zostały starte tworzą fajną mozaikę barw. Postanowiłem pozostawić model tak jak jest i nie eksperymentować nic więcej, w myśl zasady lepsze jest wrogiem dobrego. Gdy farba wyschła już na dobre, pomalowałem innym odcieniem OD zewnętrzne powierzchnie stateczników, na które za pomocą szablonów naniosłem numer seryjny i indywidualne oznaczenie samolotu. W tym miejscu chciałbym podziękować nowej firmie produkującej maski z Lublina paastella.istore.pl, naprawdę działają bardzo szybko i profesjonalnie . Gdy oznaczenia były namalowanie ozdobiłem stateczniki czerwonymi zwieńczeniami. Dodatkowo pomalowałem na niebiesko osłony silników.

I naszedł czas na ozdobienie dzioby samolotu poprzez dodanie dosyć atrakcyjnego nose artu. Z taśmy Tamiy wykleiłem zarys pola i pomalowałem Gunze H52 Olive Drab, niejako przy okazji wymalowałem też oznaczenia misji bojowych w postaci potężnej baterii bombek. Gdy podkład wysechł nakleiłem piękną panią, zmiękczoną płynami Sol i Set. Szybko się pomarszczyła, a potem idealnie wygładziła. Zaproponowałem swoim paniom w domu taką kurację, były wstępnie zainteresowane, lecz zapach tych płynów skutecznie je odstraszył.

W między czasie wykonałem śmigło z poprawionymi żywicznymi elementami, oraz z rewelacyjnymi kołami żywicznymi od Eduarda.

Mając wszystko już pomalowanie, naniosłem na model lakier matowy i przystąpiłem do nanoszenia śladów eksploatacyjnych. Górę potraktowałem delikatnie pigmentami, oraz wykonałem delikatne ślady wycieków paliwa. Okopcenia na dolnych i górnych powierzchniach wykonałem za pomocą aerografu, mogą się wydawać za przesadzone, ale na Korsyce, gdzie stacjonowałem oryginał mojego modelu, piloci mieli bardzo krótki pas startowy i musieli starować na pełnym gazie, wcześniej dosyć mocno gazując silniki.

Na koniec pozostało zmontować skrzydła z kadłubem, spasowanie którego odrobinę się obawiałem, wyszło idealnie. Skrzydło po wprowadzeniu na zastrzały pasuje idealnie.

Mając już całą bryłę, podoklejałem resztę detali, pozostawiając sobie na koniec do zamontowania najbardziej narażone na uszkodzenia elementy – antenki i lufy.

Lufy to wyrób czeskiej firmy ProfiModeller, które zostały zaoksydowane za pomocą płynu Blackening Agent . Następnie za pomocą kleju CA powklejałem na swoje miejsca.

Antenki wykonałem z cieniutkiej czarnej żyłki, na które za pomocą białej farby naniosłem imitację izolatorów

Praca nad modelem zajęła mi w sumie 6 miesięcy, i mało i dużo. Ja osobiście jestem zadowolony z wyniku końcowego, wiem że można było coś tam wykonać lepiej. Mimo że jest to pierwszy model z tej firmy można mieć nadzieję że następne będą takie same lub lepsze. Czy można polecić ten model, zdecydowanie tak, mimo że nie jest to pozycja tania, na pewno będzie ozdobą w kolekcji ze względu na bardzo atrakcyjną sylwetkę oraz malowanie. Ale ostateczną ocenę pozostawiam czytelnikom tej szanownej gazety.

Serdecznie dziękuję:
KS Model – model
Eduard – blaszki
Sklep modelarski 24Hobby – farbki
Paastella – maski
Gienek – pomoc merytoryczna


Żródło: miniREPLIKA 79

Share this content: