Popierinių modelių konkursas Gargždų 2018
17-18.02.2018
Jest u nas taka zasada, że jak się coś wydarzy to kilka słów trzeba napisać. Jak trzeba to trzeba.
Na początku było słowo. Potem było drugie słowo, potem było następne i następne i popatrzcie co się narobiło.
Zimowe leże bardzo nam doskwierało, mimo że zima jeszcze trzyma, a nawet nie powiedziała to co ma do powiedzenia, to trzeba się jednak ruszyć. Już w styczniu nasza reprezentacja udała się na na południowo-wschodnie krańce Polski do Stalowej Woli (jak zimno to trzeba więcej się ruszać) to w lutym wybraliśmy drogę na północno wschodnią stronę, do Gargždai pod Kłajpedą. 1560 km w obie strony damy radę jednym susem.
Przygotowania standardowe: rezerwacja noclegu, wpisywanie do tabelki i nasza czteroosobowa ekipa już odlicza dni, a nawet godziny do wyjazdu. W tabelce wszystko wyliczone, koszty, trasa, 19 modeli zabieramy swoich i jeden niezrzeszonego juniora. W ostatniej chwili jednak Kurt musiał zrezygnować. Konsternacja, jak Kurt mówi, że nie może w takiej chwili to znaczy, że sprawa jest bardzo poważna. Trudno, jak to mówią takich czterech jak nas trzech też sobie poradzi.
Po doświadczeniach jazdy w śnieżycy do Stalowej Woli, która to momentami przypominała wejście w nadświetlną z Gwiezdnych Wojen postanowiliśmy zrobić sobie zapas i wystartować z Bydgoszczy o 17:00. Pan Adaś miał być po mnie o 16:00 ale przyjechał wcześniej. Powiększyliśmy więc sobie zapas o kolejne 30 minut. W Bydgoszczy u Piotrka też nas energia rozpierała i zanim Piotrek zszedł ze swoimi bagażami to wszystko było już przepakowane do jego Piaskala (w innym tłumaczeniu Czerw Pustyni) i pognaliśmy na Litwę.
Piotr swoimi skrótami wyprowadził nas z Bydgoszczy na autostradę. W tym czasie Pan Adaś odpalił Janosika. Nie wiem czemu, chyba tylko żeby go drażnić, bo w informowaniu o zbliżających się łukach, skrzyżowaniach i kontrolach informował z kilkunastosekundowym wyprzedzeniem w stosunku do Janosika. Na dodatek pan Adaś miał opcje omijania dziur w jezdni i co jakiś czas mówił: „Tu trzymaj się jak najbardziej lewej strony…a tu zjedź do prawej”, „przed tym zakrętem zwolnij bo jest bardzo ostry, a potem jeszcze ostrzejszy”. Z takim pilotem droga po ciemku przez Mazury stała się łatwiejsza i czasu zaoszczędziliśmy.
Zrobiliśmy sobie tylko jeden postój przed samą granicą, zresztą na moje wyraźne żądanie. Oświadczyłem, że obiad zjeść muszę bo kolacje już jadłem po południu. Po wjechaniu na Litwę okazało się, że droga już nie musi być tak po wywijana i może być gładka. Za oknem ciemność, nawet w oddali nie widać światełek domostw. Wymościłem sobie więc wygodne gniazdko na tylnej kanapie i odpaliwszy laptopa pozwoliłem się przez niego pochłonąć i pewnie by tak było do samego Gargždai gdyby nie przyszedł Morfeusz nakazał odpocząć mym oczom.
Obudziłem się na autostradzie na samym zjeździe, w pierwszej chwili nie chciałem wierzyć, że nie śnię gdyż śnieżny puch pokrył nie tylko okolice ale i autostradę. Żadnych śladów kół poza naszymi i o położeniu drogi można było się dowiedzieć oceniając odległość od słupków drogowych po lewej i prawej stronie. Jeszcze kilka minut i jesteśmy na miejscu. Hmm 4:30 jakoś za szybko nam zeszło. Objechaliśmy obiekt ze wszystkich stron aby znaleźć najlepszy punkt rozładunku, zaparkowaliśmy i czekamy.
Kiedy ranne wstały zorza, postanowiłem opuścić pojazd, pretekstem było wyjście Adama na papieroska, choć pretekst mizerny bo Pan Adaś z niezwykłą częstotliwością oddalał się w tym celu. Ruszyłem więc w jego kierunku ale protiwpołożno, to znaczy, że obszedłem budynek aby znaleźć sposób aby się dostać do środka. I udało się. Drzwi okazały się otwarte a w środku siedział stróż. Powiedziałem że przyjechaliśmy z Polski i przywieźliśmy modele na konkurs, a on mi pokazał, że wyraźnie jest napisane, że od godziny 14:00 . Spoko czekaliśmy tyle poczekamy jeszcze, w samochodzie jest całkiem fajnie, trzeba go jednak co pewien czas przepalać.
Ale wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć. Pojawił się Pranas wraz z podopiecznymi i pomogli nam się wypakować, a jednocześnie zrobił nam małą burę, że nie zadzwoniliśmy do niego od razu. Wyjaśnialiśmy, że noc jeszcze była, a on na to „to nic, trzeba było dzwonić”.
Pranas z młodzieżą bardzo sprawnie działali, karty startowe były już dla nas przygotowane, zabraliśmy się więc do wypakowywania modeli. Kiedy już się rozpakowaliśmy gospodarze zaprosili nas do osobnego pomieszczenia, gdzie czekała kawa, herbata i słodkie przysmaki. I trwała by tak sielanka dwa dni gdyby nie złowieszcze słowa: „U nas są opląty startowe” szybko przeglądam fora internetowe i informatory, nie ma tam słowa o opłatach. Trudno robimy zrzutkę, odkładamy dewizy na nocleg i zostaje nam 3,40 € na trzech chłopa na dwa dni… damy radę.
Powiedziałem kolegom, że wiem z historii, że kiedyś Litwa zapuszczała się czasem aż pod Kalisz z wycieczką i wywozili od nas łupy, potem nasi jechali na Litwę z wycieczką i przywozili łupy. Ale nie było tak jak teraz, że pojechaliśmy na Litwę i to oni nas złupili.
Modeli na stołach przybywało, a w międzyczasie próby na scenie przeprowadzał miejscowy zespół muzyczny, był to wstęp do uroczystego otwarcia imprezy. Ponieważ ten weekend na Litwie był świątecznym (100-lecie niepodległości) Impreza nie mogła się zacząć inaczej niż krótkim wstępem wygłoszoną przez spikerkę w stroju narodowym i odśpiewaniem hymnu. reprezentujący wysoki poziom artystyczny zespół przygrywał światowe przeboje, a nas zaproszono na ogonówkę z wojskowego kotła.
Napatrzywszy się do woli postanowiliśmy udać się do miejsca naszego zakwaterowania, bo organizator przygotował wieczorek integracyjny. Mając 3,40 € na trzech odpadły nam dylematy zakupowe i żywieniowe. Życie uratowała nam przezorna żona Piotra, która wyprawiła nas jak na polarną wyprawę, każdy dostał w sterylnym pudełku porcje obiadową, które to w zaistniałych okolicznościach, z wielkim apetytem i wdzięcznością pochłonęliśmy podgrzewając w mikrofalówce, będącej wyposażeniem naszego apartamentu. Jeszcze tylko prysznic i w drogę na integrację. Kąpiel była kolejnym przeczuciem która nam towarzyszyła w tej wyprawie, bo na integracji było, jak na tego typu imprezę, mnóstwo kobiet.
Ruszyliśmy więc na miejsce integracji, nawigacja nie chciała dokładnie zlokalizować obiektu, ale to tylko numer posesji nam nie chciał się wyświetlić, nie ma sprawy, jedziemy. jedziemy jak po sznurku, drogowskazy potwierdzają słuszność obranej drogi. Odległość nie była duża, raptem kilkanaście kilometrów, ale zdążyło się już ściemnić. Ostatni drogowskaz kieruje nas w lewo, a tam już jesteśmy na miejscu tylko zostanie znaleźć numer posesji. No tak, na miejscu, niemal na miejscu, ale jest droga w lewo, jest droga w prawo, jedziemy w prawo, bo budynek okazały, przez okna widać, że obszerna izba ale tak jakoś cicho, ale tak jakoś pusto. Nie to nie tu, może to tam po lewej stronie. Ja i Adam ruszamy jako czujki pieszo w tym kierunku i im bliżej tym serce mocniej bije, bo w środku muzyczka przygrywa, światło się pali, śpiewy jakieś słychać to musi być tu. Krzyczymy do Piotra, żeby przyjechał, a sami brniemy dalej gumnem. Doszedłem pierwszy, zaglądam przez okno, widzę na stołach przysmaki, kobietki w narodowych strojach za stołami, a i mężczyzn też tam kilku było ale nie ma ani jednej znajomej twarzy. Nagle pojawia się osoba postury Butryma bez nogi, ale z nogą i blokuje mi możliwość zaglądania przez okno. Pytam więc czy to tu ich to jest to nasze tu. Okazuje się, że nie, resztę wywiadu środowiskowego zostawiłem Panu Adasiowi, bo bieglejszy jest w komunikowaniu, a Butrym z nogą jakoś ociężale reagował na mój rosyjski. Piotr w wielką wprawą dokonał na śniegu zwrotu w miejscu na ręcznym. Kilka minut obserwujemy jak Pan Adaś ustala drogę do naszego celu, gdzie oprócz słów doszło do rękoczynu czyli charakterystycznymi ruchami rąk pokazywano trasę. Wsiadł Adam i mówi, że już wie. Trzeba jechać tym łukiem, a dalej już prosto. Tak też pojechaliśmy, ale po chwili dojeżdżamy do drogi, która nas przywiodła i nie da się prosto, można albo w prawo (stamtąd przyjechaliśmy – to nie), albo w lewo (tam nas jeszcze nie było – to tam). Kilkanaście metrów i droga odbija w prawo, ale na łuku jest dróżka w lewo tak jakby na wprost, no to tam. Zgodnie z instrukcją jedziemy na wprost, ale po przekroczeniu kamiennej bramy, znowu jest albo na lewo, albo na prawo. dajemy w lewo ponieważ jesteśmy już spóźnieni szukamy miejsca gdzie stoją zaparkowane samochody, najlepiej z naszymi blachami, a w oknach widać hulanki. Dojeżdżamy do końca niestety nic nie ma, znowu zwrot na ręcznym i jedziemy w to prawe-prosto, nawet uczepiliśmy się ogona jakiegoś samochodu, ale okazało się, że to też błędna rycerka tak jak my. Robimy więc kolejny zwrot i wyjeżdżamy szukać integracji. Pan Adaś postanowił zaciągnąć języka i dzwoni do Pranasa. Pranas informuje, że już do nas jedzie, ale mamy po przejechaniu kamiennej bramy jechać na wprost. I niczym nie zdały się tłumaczenia, że za bramą nie ma na wprost, jest lewo i jest prawo. Pranas mówi wyraźnie, że dokładnie tak, za bramą na wprost. Kolejny zwrot i jedziemy znowu przez bramę i wybieramy ten lewy na wprost, a tam znowu cisza, nic nie widać, nic nie słychać. Wyjeżdżamy więc na rozstaje i czekamy, bo Marek z Chełmży umówił się z Pranasem i całą Litwą aby nas skonfundować, też upierał się, że trzeba jechać na wprost. po dwóch papieroskach i kilku „marynistycznych” rozmowach jedzie z naprzeciwka samochód. Pan Adaś od razu stwierdził, że za kierownica jest Jurek, poznał po stylu jazdy. Jedziemy za nimi, w końcu oni tam nocują gdzie integracja drogę znają. No tak, nasza naiwność kosztowała nas kolejną przejażdżkę tam i z powrotem, Piotr wykonał zwrot po mistrzowsku, Jurek zawracał na cztery takty.
Po dotarciu na miejsce kazało się, że myśmy już tu dwa razy byli, ale życia tu nie było. Weszliśmy do cieplej litewskiej izby, gdzie nas od razu poczęstowano pysznym litewskim piwkiem, a na stolach pojawiły się tradycyjne litewskie przekąski. O tym jak przebiegał integracja długo by pisać, wystarczyć wam szanowni czytający musi, że intonowano na przemian pieśni polskie i litewskie, a tańce trwały aż do samego końca.
W niedzielę swoim zwyczajem pierwszy wstał Adam, i nie ważne, że jeszcze ósmej nie było, standardowe czynności (kawusia, papieros) musiał wykonać czym nas wybudził. Wstaliśmy więc i my, zjedliśmy zbawienną rezerwę jaką nam żona Piotra przygotowała i wyruszyliśmy na wycieczkę do Kłajpedy. Tam przewodnikiem naszym był Piotr, bo wielokrotnie już tu bywał ale zawsze od strony morza i pod żaglami. Objaśnił nam zasady wpływania do portu i do wewnętrznych basenów, a następnie poprowadził pod chlubę żeglarstwa Litewskiego. Wskazał najciekawsze miejsca i opowiedział jak to wygląda latem kiedy to życie portowe jest w pełni życia. Czasu nie mieliśmy jednak tyle, by zobaczyć więcej, bo ciągnęło nas na salę wystawową aby zobaczyć co też organizator na dzień dzisiejszy przygotował.
Na miejscu z miłą chęcią skorzystaliśmy z poczęstunku w postaci gorącej herbaty, kawy i miejscowych słodyczy, co po zimowym spacerze po Kłajpedzie było bardzo wskazane.
Natomiast na scenie sali wystawowej organizator zaskoczył bardzo pozytywnie, zwłaszcza mnie, bo interesuję się ostatnio okresem średniowiecza i to raczej wczesnego. I na scenie pojawiło się dwóch rosłych wojów i jedna kobieta, wcielili się w postacie Kurów, który to lud zamieszkiwał tamte tereny i dzielnie opierał się łupieżczym najazdom wikingów, a uległ dopiero najazdowi Zakonu Kawalerów Mieczowych.
Samo zakończenie imprezy przebiegło bardzo sprawnie i w niezwykle sympatycznej atmosferze. Nasze stowarzyszenie też dołożyło do puli nagród coś od siebie i naszą tradycyjną Nagrodę Specjalną ISMR otrzymał Vilmantas Norkus za model korwety Cicogna. Natomiast ja, w imieniu sklepu 24Hobby wręczyłem Mindaugasowi Pekarskas pucharek z podpisem „Za wprowadzenie Sklepowego w zachwyt” za model PZL P.24 G.
Nas też wielokrotnie wywoływano na scenę aby odebrać wyróżnienia, a były to:
Bogdan Ensminger – dwa wyróżnienia
Piotr Gaca – jedno wyróżnienie i dwie nagrody specjalne w kategorii modeli promujących Litwę, oraz od KASP Żemaiciu apygardos 3-osios zintrlines I vieta
Grzegorz Mądry – jedno wyróżnienie
Michał Szaforz – trzy wyróżnienia
Adam Spiliszewski – jedno wyróżnienie, Grand Prix seniorów, Grand Prix zawodników zagranicznych oraz 2 nagrody specjalne
Krzysztof Zabłocki – dwa wyróżnienia i Grand Prix za kolekcję śmigłowców
Droga powrotna zaczęła się za dnia, można było więc zobaczyć jak wygląda litewski krajobraz zimą. A jest inny niż nasz, bo o ile przyroda podobna, to zabudowań za oknami niemal nie widać. Do Polski wjeżdżaliśmy już po ciemku i znów przeprawa przez Mazury jej krętymi wąskimi drogami z pomocą Pana Adasia okazała się łatwiejsza, a i ja dołożyłem swoje bo z nudów bawiłem się w pilota uprzedzając o każdym zakręcie i ewentualnym jego kącie.
Sama impreza była kameralna zapewne i dla tego, że zdziesiątkowana przez epidemię grypy i to Pranas poinformował, że w przyszłym roku będzie nieco później, tak aby nie było zagrożenia epidemią. Drogi na Litwie bardzo przyjemne i gdyby nie nasze mazurskie, to przejażdżka była by w pełni relaksująca. Natomiast sami gospodarze byli bardzo gościnni i obserwując doskonałą współpracę młodzieży i dorosłych przy organizacji imprezy serce rosło.
Share this content:
Opublikuj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.