Dzidzia, czyli Świdnica’14
7-8.09.2014
Ponieważ jakoś relację trzeba zacząć, a i zbudować ją składnie postanowiłem po tym zagajeniu podzielić ją na trzy jasno określone części. Tu posłużyłem się równie prostym narzędziem jakim jest Dzida Bojowa. A Dzida Bojowa jak każdy wie składa się z Przeddzidzi, Śróddzidzi i Zadzidzi.
Przedzidzia czyli wstęp
Jako, że Świdnicka impreza wielce nam leży na sercu, o tym, że tam będziemy wiedzieliśmy już rok temu, a nawet dwa lata temu. Z wielkim więc zainteresowaniem odebrałem propozycję od Marka z KPM abyśmy pojechali do Świdnicy. Pierwotnie nakreślony
plan zakładał, że wyjedziemy w czwartek i Marek jadąc przez Inowrocław zabierze mnie do Trzemeszna i tam wszyscy się przesiądziemy w obszerniejszy GEMochód. Były też przedstawiane propozycje zwiedzania Gór Sowich gdyż wielce ciekawa i tajemnicza to okolica. A nocować mieliśmy w gospodarstwie pani Janeczki, u której to Marek od lat się wczasuje. Na ok. tydzień przed wyjazdem okazało się, że ekipa koszalińsko-grudziądzka będzie tak liczna, że dla mnie miejsca już nie starczy, ale żaden problem, GEM zadeklarował, że pojedzie na około, a i ja byłem zdecydowany swoją cytrynką się poturlać.
Z mojej strony przygotowywałem się do wyjazdu należycie. Modelu co prawda nie udało mi się skończyć, ale cóż tam, do Świdnicy jedzie się nawet bez modelu (tak po prawdzie to modelu nie zacząłem i może właśnie dlatego nie udało się skończyć, choć znam przykłady gdzie modelu modelarz nie zaczął, a wystawiał na konkursie swój skończony). Niemniej aby być przygotowany musiałem otrzymać błogosławieństwo od żony, co całkiem sprawnie mi poszło, oczyścić karty do aparatu, aby mieć miejsce na nowe fotki. Wybrać też musiałem coś na nagrodę „Za Wprowadzenie Sklepowego w Zachwyt” i jakąś psotę naszykować. Zdecydowałem się stworzyć naklejkę i upozorować napój regionalny o nazwie „Świdniczanka”. Obrazek nawiązuje do historii Świdnicy.
Śróddzidzia czyli rozwinięcie
„Kiedy ranne wstały zorza…”, nie, tak nie, tym razem tym razem wyjazd miał się odbyć ok. 15-16 w czwartek, jednak na kilka dni przed okazało się, że Marek nie dostał urlopu i wyjazd miał się odbyć w piątek o tej samej porze. Tak też się stało. Z lekkim opóźnieniem Marek i Jarek stawili się u mnie w sklepie z zamiarem rzucenia okiem na sklep i zabraniem mnie w drogę. Nagromadzona ilość pudełek z modelami z ISMR-u nie pozwalała mieć nadziei, że uda mi się zmieścić się u Marka, pojechaliśmy więc w dwa wozy do Trzemeszna. Droga do Trzemeszna przebiegła bez niespodzianek tylko dlatego, że byliśmy wyposażeni w CB i już w Inowrocławiu dowiedzieliśmy się o wahadełku po drodze. W Trzemesznie Grzegorz niecierpliwie czekał, spalił by pewnie z pół paczki papierosów, ale na szczęście niepalącym jest, co zapewniło mi komfortową i przyjemną jazdę do samej Świdnicy w jego samochodzie. Całą drogę zastanawiało mnie jednak dlaczego moje CB ani transmiter nie chcą działać w GEMowozie i po cichu cieszyłem się, że nie mam rozrusznika serca.
Share this content:
Opublikuj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.